38.

277 15 11
                                    

Wchodząc na teren domu państwa Hemmings, ściągam kaptur z głowy. Przeczesuję palcami włosy, których liliowy odcień został wczorajszego wieczora poprawiony przez moją mamę. Wycieram spocone dłonie o bluzę w kolorze pudrowego różu. Żołądek podchodzi do gardła. Mięśnie w nogach są spięte, aby kolana nie ugięły się pod moim ciężarem. Zdecydowanie zbytnio denerwuję się. Wręcz panikuję.

Mozolnie idę w stronę frontowych drzwi. Z każdym krokiem serce przyspiesza rytm. W oknie kuchennym dostrzegam błąkające się po pomieszczeniu postacie, co wcale mnie nie pociesza.

Staję przed drewnianą płytą. Ciężko wypuszczam powietrze spomiędzy ust, kiedy palec układam na domofonie, a następnie klikam go. Sekundę później słyszę szczekanie Lucyfera, kilka głosów oraz dźwięki kroków z wnętrza budynku. Nerwowo zaciągam rękawy bluzy na dłonie. Jeśli nie dostanę zaraz palpitacji serca, możemy uznać to za ósmy cud świata. Nienawidzę siebie za to, że przejmuję się większością wydarzeń w życiu, które powinny być na porządku dziennym. Natura panikarza nie opuszcza mnie na krok, co skutecznie utrudnia egzystencję.

Dźwięk przekręcania klucza w zamku, wymusza u mnie niewielki uśmiech. Drzwi się otwierają, a moje nogi atakuje dorosły pies. Zwierzak podskakuje, opierając się przednimi łapkami o uda, które są okryte czarnymi jeansami. Dzisiejsza pogoda nie rozpieszcza, co poniekąd odwzorowuje mój nastrój.

- Hej, kochanie - melodyjny głos Luke'a sprawia, że unoszę wzrok z pupila na blondyna. Obdarza on mnie pięknym uśmiechem. Jest ubrany w bluzę związaną ze szkolną drużyną koszykarską oraz granatowe jeansy.

- Hej - chłopak zaprasza mnie do środka, więc onieśmielony przekraczam próg domu. Ciągnę za sobą Lucyfera, który domaga się atencji. Cicho się śmieję z niego, próbując ściągnąć z siebie niepotrzebny stres.

Witam się z Luke'iem pocałunkiem w usta. Nie jest on długi, ani namiętny. Kilka muśnięć, aby przypomnieć sobie smak czyiś warg. Mały gest, a wystarczający, żebym chociaż połowicznie zapomniał o wcześniejszych zmartwieniach. Jego dotyk jest kojący oraz unoszący kilka metrów nad ziemię.

- Paliłeś - twierdzi, kiedy kończymy całowanie się. Musiał wyczuć smak nikotyny na moich ustach. Rumienię się subtelnie pod ciężarem jego wzroku oraz komentarza. - Stresujesz się? - chwyta dłoń, ukrytą pod rękawem bluzy. Zaciska na niej palce, jakby chciał zebrać moje zdenerwowanie. Jego ruchy są delikatne. Jakbym był zrobiony z porcelany.

- Zdecydowanie zbyt bardzo - odpowiadam ze szczerością. Przygryzam wargę. Czuję się trochę głupio. Naprawdę lubię przejmować się głupotami.

- Nic się nie stało - unosi kącik ust. Składa muśnięcie na moim czole. Obraca się w stronę wieszaka, który stoi za nim. Grzebie w kieszeniach swojej jeansowej kurtki, skąd wyciąga paczkę miętowych gum do żucia. Podaje mi jedną z nich.

- Zawsze masz gumy przy sobie? - pytam, marszcząc brwi. Rozgryzam miętowy przysmak, którego zapach roznosi się w jamie ustnej.

- Tak - chowa przedmiot ponownie do kurtki.

- I dopiero teraz się dowiaduję? - oburzam się, zakładając ręce na klatkę piersiową. - Wiesz, ile razy mogłeś uratować mi dupę przed moją mamą? - ciągnę, nie przestając patrzeć na niebieskookiego. On przekręca oczami na moje zachowanie, ale chyba właśnie w taki sposób próbuję poradzić sobie ze stresem.

- Od teraz zezwalam tobie na wieczny dostęp do moich gum do żucia, ale nie przesadzaj z tym.

- Kiedy moi rodzice już wiedzą, że palę i nie przejmują się tym? Świetne wyczucie czasu, Hemming - warczę. Zwężam spojrzenie, patrząc na chłopaka z lekką złością.

Lost Boy || Muke Clemmings ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz