*Rozdział zawiera sceny Stenbrough i trochę Wesley'a i Ben'a. Jeśli się zanudzisz wybacz*
***
—Wstajesz?—Stan, usiadł na biodrach swojego chłopaka.
Już po ich pierwszych wspólnych nocowaniach dostrzegł, że budzenie jąkały jest trudnym procesem. Zanim ten zdecyduję się podnieść z łóżka, musi trochę minąć. Było to przeciwieństwem Stana, który umiał wstać na zawołanie. Chyba, że poprzedniego dnia przesadził z alkoholem. Wtedy spał nawet cały dzień.
—D-daj mi spokój—burknął, co zirytowało Stana. Nawet nie otworzył oczu, żeby na niego spojrzeć. Dla blondyna było to wypowiedzenie wojny.
Zaczął uderzać chłopaka w klatkę piersiową, chociaż Bill praktycznie nic nie poczuł.
—Nie bądź taki!—chłopak wyrwał mu poduszkę spod głowy, przez co Bill uderzył głową w materac.—Potrzebuję uwagi!
Jąkała, chyba mając już dość ciągłego gadania chłopaka, przyciągał go do siebie. Zrzucił go obok siebie, uśmiechając się szeroko.
—W n-nocy nie dałem ci j-jej wystarczająco?—otworzył oczy, patrząc na blondyna. Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech, widząc zarumienienego Stana. Dostrzegł na jego szyi pare malinek, które były śladem po nocy.—Chcesz t-to powtórzyć?
—Twoi rodzice—zaczął, ale Bill mu przerwał.
—Są w pracy.
—A Georgie?—spytał, jakby młody chłopak był jego ostatnią nadzieją.
—W nocy byli wszyscy i nie narzekałeś.
—Ale jest dzień—wstał z łóżka, ciągnąc Bill'a za sobą.—Idziemy zrobić śniadanie, chodź—jąkała, niechętnie objął chłopaka, idąc w stronę kuchni.
Zeszli na dół, widząc siedzącego chłopca przy stole. Stanley, uśmiechnął się do niego, co Georgie odwzajemnił. Cieszył się, że ma z bratem swojego chłopaka dobry kontakt, nawet jeśli ten jeszcze nie wiedział o ich związku.
—Jak samopoczucie z rana Georgie?—zapytał, dosiadając się do chłopca. Było widać, że malec cieszy się uwagą jaką dostaje od Stana.
—Dobrze. Mama, kazała wam powiedzieć, że macie kanapki na blacie.
Bill, chwycił wspomniane jedzenie, kładąc je na stole. Usiedli naprzeciwko niego, jedząc w ciszy. Georgie, patrzył się na nich przez jakiś czas, wyraźnie chcąc o coś spytać.
—C-coś się stało?—Bill, spojrzał na brata, nie wiedząc czemu tak dziwne się krzywi.
—Co to były za krzyki w nocy?
Stan, zakrztusił się sokiem, a jąkała rozszerzył bardziej swoje oczy. Spojrzeli na siebie, zaraz potem darząc Georgiego niepewnym spojrzeniem.
—Coś wam się stało?—zmartwiony i niczego nie świadomy chłopiec, uniósł swojego brewki.
—Nie, nie. To były krzyki—zaczął blondyn, nie wiedząc jak mógłby to wytłumaczyć mniejszemu to zajście, w taki sposób by nic nie zrozumiał—ekscytacji.
Georgie, wypchnął wargę do przodu, nierozumiejąc o co chodzi. Pokiwał głową, ponownie zastanawiając się nad czymś.
—Czemu?—chłopcy, zmarszczyli brwi, próbując zrozumieć sens pytania.—Czemu się z czegoś tak cieszyliście?
Bill, wstał ze swojego miejsca, podchodząc do swojego brata. Zgarnął jego włosy z czoła, składając drobny pocałunek na jego skroniu.
—K-kiedyś ci wytłumaczę.
Niezadowolony z jego odpowiedzi chłopiec, zszedł z krzesła. Usiadł na dużej kanapie, zerkając na nich co jakiś czas kątem oka. Gdy chłopcy zjedli, wrócili do pokoju Bill'a, siadając na łóżku. Stanley, dostrzegł nową wiadomość od swojego przyjaciela, więc chwycił swój telefon, odczytując co pisał mniejszy.
Eddie
Nie uwierzysz staryEddie
Chodź tu, muszę ci się pochwalićEddie
No odpisz mi:(Eddie
Nie będę na ciebie czekać:(
Ja i Richie do siebie wróciliśmy!—Co jest?—Bill, położył głowę na jego ramieniu, widząc zaciekawioną twarz Stana.
—Rich i Eddie znowu są razem.
Oboje, spojrzeli na siebie, głośno się śmiejąc. Obstawiali, że niedługo do siebie wrócą, więc wcale nie zaskoczyła ich ta informacja. Usłyszeli otwierane drzwi na dole, które oznaczały powrót mamy Bill'a. Już mieli tam iść, gdu usłyszeli głośny krzyk.
—Mamo! Czemu Stan i Bill wydawali z siebie krzyki ekscytacji w nocy?
***
Welsey, szedł spokojnie ulicą, kopiąc kolejny kamień. Złamane serce było bardziej bolesne niż kiedykolwiek pomyślał. Papieros w jego dłoni wypalał się powoli, tworząc ogromną chmurę dymu. Poczuł wibracje telefonu, wyjmując go z kieszeni.
Mąż Eddie
WRÓCILŚMY DO SIEBIE Z RICHIEM, CZAISZ?Uśmiechnął się pod nosem, ciesząc się ze szczęścia swojego znajomego. Od razu mu odpisał, lekko się uśmiechając.
Zielarz Wesley
CIESZĘ SIĘ!
Zapale za wasze szczęście!Schował telefon, dalej idąc ulicą. Było mu przykro, ale nie chciał naciskać na dziewczynę. Rozumiał co znaczy słowo ,,nie". Skoro chciała zostać jako jego kumpela, nie mógł nawet na to wpływać.
Poczuł jak mniejsze ciało uderza w jego klatkę piersiową. Rudowłosy nie upadł, ale nieznajomy uderzył całym ciałem w ziemię. Jak się okazało wcale nie taki nieznajomy. Spojrzał na mniejszego chłopca, poznając jego twarz.
—Chodzisz z Eddiem do klasy?—spytał, widząc grubszego chłopca. Pokiwał mu głową, a zaraz wyciągnął go niego dłoń, pomagając mu wstać.—Wesley.
—Ben—odpowiedział, lekko się uśmiechając.—Czemu palisz? To niezdrowe.
—Czasem trzeba—odparł, patrząc na papierosa.—Problemu sercowe.
—Potrzebujesz o tym pogadać?
Wesley, skrzywił się na myśl o rozmowie z praktycznie obcym mu chłopakiem. Znał go tylko z widzenia, nigdy nawet nie rozmawiali. Chociaż sam pomógł Eddiemu, mało o nim wiedząc. Poza tym wyglądał na inteligentnego.
—Jeśli to nie problem—powiedział dość niepewnie, co było do niego niepodobne. Ktoś taki jak Ben, nie był jego towarzystwem. Ale widział, że chłopak ma naprawdę dobre serce, które jest chętne do pomocy.
Nie myślał, że rozmowa z kimś tak innym może być dla niego przyjemna.
_________________________________________
Tym razem bez Reddie, bo czułam potrzebę wspomnienia o postaciach których poświęcałam mniej czasu
Wieczorem pewnie wpadnie kolejny, już z naszą dwójką
Pewnie też dziś lub jutro pojawi się pierwszy rozdział Byler'a
CZYTASZ
Fucking Tozier || Reddie
FanfictionGdzie Eddie i Richie nienawidzą się do granic możliwości, ale los uwielbia łączyć ich drogi razem.