Rozdział 47

348 34 68
                                    


Tony Lopez dostał pierwszego napadu. Odkąd jego przyjaciele dowiedzieli się o tym zdarzeniu, każdy z nich przychodził do szpitalnego, odosobnionego pokoju i siedział parę godzin na fotelu naprzeciwko chłopaka leżącego na łóżku, podpiętego przez setki kabli do pikającej maszyny.

Jednak najdłużej ze wszystkich przesiedział tam Nick. Nick Austin spędzający tam swój czas niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zostawał z nim całą noc i dopiero w dzień kiedy z samego rana o ósmej przychodził Ondreaz, zamieniali się. Szedł do swojego domu i wysypiał się chociaż na parę godzin.

W dniu oświadczyn, dostał napadu, który został spowodowany stresem jak i zbyt dużym zaskoczeniem. Jego organizm nie był do tego przyzwyczajony od paru lat, gdyż Tony unikał wszystkich wydarzeń, powodujących zbyt dużą adrenalinę.

Jednak nie obudził się on już od pięciu dni. Niebieskooki brunet patrzył na niego przez szklaną szybę z zewnątrz, a Darren stojący koło niego, mimowolnie ściskał jego dłoń.

- Wypij. - Do dwójki chłopaków podszedł drugi Lopez i podał chłopakowi kawę w papierowym kubku. - Wyglądasz kiepsko, a nieprzespanymi nocami mu nie pomożesz.

- Wielkie dzięki. - Prychnął i upił trochę kawy, a przy tym oparzył sobie usta. Przypomniało mu się jak to Tony oparzył się o zieloną herbatę, która zrobili w jego domu. Wszystko przypominało mu Tony'ego i był pewny, że niedługo będzie sprawiać to nawet oddychanie.

- Co z nim? - spytał Ondreaz, a jego głos spowiło zmęczenie.

- Narazie jego stan jest stabilny. Mówią, że niedługo ma się obudzić. - Wzruszył ramionami i upił kolejny łyk kawy, która była jedyną pozytywną rzeczą od paru dni.

Kiedy uniósł wyżej głowę, jego oczom ukazał się lekarz. Prawie wylewając gorącą kawę, podbiegł do starszego mężczyzny, którego mina nie wyrażała najmniejszych emocji.

- Co z nim doktorze?

- Jest pan kimś z rodziny? - Spojrzał na niego spod tysiąca kartek trzymanych w rękach, które przed chwilą przeglądał.

- Jestem jego narzeczonym. Błagam niech mi pan powie co z nim.

Wziął głębszy wdech i spojrzał na Nick'a spod opuszczonej głowy.

- Musicie się powoli żegnać. To ostatnia szansa.

Zdanie rozbrzmiało w jego uszach. Odwrócił się od lekarza, momentalnie czując napływające do jego oczu łzy. Pokręcił przecząco głową. Zdał sobie sprawę, że to ich wspólne ostatnie chwile. Tony umrze, a on nie może tego powstrzymać. Wiedział, że to kiedyś nastąpi, ale nie spodziewał się, że aż tak szybko. Zdecydowanie za szybko. Miał przed sobą całe życie, zostało im tyle chwil, których nie będą mogli spędzić w swoich ramionach. Te myśli załamywały Nick'a bardziej niż jakiekolwiek inne.

Udał się w kierunku wyjścia. Zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tak bardzo w tamtej sytuacji mu brakowało. Doszło do niego ile rzeczy jeszcze było przed nimi. Ile jeszcze mogliby zrobić, gdzie wyjechać, jakie miejsca razem odwiedzić. Wszystkie marzenia odeszły przez chorobę, której w tamtej chwili szczerze nienawidzili. Zepsuła wszystkie ich wspólne plany, uczucia, zniszczyła ich. Już nie byli tacy kiedyś. W obliczu choroby stali się inni, docenili to, że mają siebie nawzajem, że mogli żyć u swojego boku.

- Nick. - Uchylił drzwi szpitalne Darren. - Tony się obudził.

- Ale... ale ja nie jestem gotowy. - Zaczął panikować. - Ja... ja...

- Lepszej okazji nie będzie Austin. Teraz albo nigdy.

🚁🧸

𝐖𝐞 𝐰𝐞𝐫𝐞 𝐧𝗼𝐭 𝐠𝐢𝐯𝐞𝐧 𝐚 𝐜𝐡𝐚𝐧𝐜𝐞✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz