Po tym jak uratowałem z kłopotów piękną panią doktor udałem się już na pełnym luzie, w przekonaniu, że to że jestem chory to stek bzdur udałem się wreszcie do mojego głównego lekarza rodzinnego, który miał mi pokazać moje dokładne wyniki badań. Jednak za nim dokturek miał mnie łaskawie przyjąć byłem skazany na siedzenie w poczekalni, gdzie wspólnie ze mną była jakaś staruszka. Widać było, że też już końskim zdrowiem nie grzeszy
Staruszka: A szanowny pan na co chory?
O nie, właśnie tego się obawiałem, że z nudów zachce jej się rozmawiać
Kuba: A na guza mózgu podobno droga pani
S: Podobno?
K: No wie pani, tak ten niby tomograf to wykazał, ale na bank był jakiś trefny był, przecież ja się świetnie czuje i nie jestem na nic chory
S: No wie pan, mój mąż to ze swoim 10 lat chodził zanim mu go wykryli i dokładnie tak samo jak pan się świetnie czuł. A powie mi pan ile sylab?
K: Gdzie?
S: No ile sylab ma ten guz którego panu wykryli w nazwie łacińskiej?
Spojrzałem i przeliczyłem, chodź ledwo pamiętałem z lekcji polskiego co to takiego była ta "sylaba"
K: No wie pani... A jakie to ma właściwie znaczenie?
S: No takie drogi panie, że z tego co pamiętam, że do pięciosylab da się wyleczyć, a powyżej to marne szanse
K: To mój ma siedem chyba
S: O matko Jezusowa, taki młody...
K: A pani powie czy męża wyleczyli?
S: Nie, jak mu go znaleźli to był w tak zaawansowanym stanie, że nie było takiej możliwości. Długo nie pociągnął już potem. Ale pan jest młody, silny da pan radę? Jeszcze pan przed trzydziestką jest?
K: Ta, powiedzmy
S: Ojeja, chyba szkoda panu będzie tych pięknych, bujnych włosów jak wypadną. Ale pan się nie martwi, szybko wyrosną nowe
K: Ale jak mi wypadną. O czym pani mówi?
S: No wypadną panu po chemii i brwi także, ale wiem że podobno później wyrastają jeszcze gęstsze. Także naprawdę nie ma się co przejmować
K: No mam nadzieję, chyba mogę już wejść. Także do widzenia i zdrowia życzę
S: Dziękuję. Wzajemnie
Rozmowa z tą nestorką co prawda mocno ugasiła mój olbrzymi entuzjazm, przeraziło mnie to trochę że jeśli rzeczywiście mam tego guza to mogę w wyniku leczenia wyglądać jak człowiek z "Noc żywych trupów sześć", ale i tak mój wrodzony optymizm mnie nie opuszczał i z uśmiechem na ustach wszedłem do lekarskiego gabinetu
K: Dzień dobry panie doktorze
Lekarz: Witam panie Roguz, proszę siadać
K: Dziękuję postoje, ponieważ długo u pana planuje złożyć krótką wizytę. Chce po prostu odebrać informacje o tym, że jestem zdrowy jak koń i gdzie mogę złożyć skargę na to, że państwo za sprawą swojego nieudolnego sprzętu, chcieliście mi wcisnąć śmiertelną chorobę!
L: Panie Roguz. Po pierwsze proszę o spokój, nikt tu panu nie chce nic wciskać. Po drugie, dobrze radzę, żeby lepiej pan usiadł, ochłonię pan wtedy, nerwy nie są adekwatne w pańskim stanie i po trzecie muszę pana zmartwić, że niestety wygląda na to, że zostanie pan u mnie trochę na dłużej, albowiem przyszły wszystkich wyniki pana powtórnych badań i biopsji
K: I co?
L: To już jest pewne. Wyniki są jednoznaczne i niepodważalne. Ma pan nowotwór złośliwy mózgu. Guza występującego najczęściej u dojrzałych mężczyzn o nazwie skąpodrzewiak wielopostaciowy
W momencie usłyszenia owych słów nogi się pode mną ugięły. Dopiero teraz to do mnie dotarło, że naprawdę umieram i zostało mi na tym świecie już nie wiele czasu. Zanim jednak byłem w stanie cokolwiek odpowiedzieć panu doktorowi musiałem przez chwilę oswoić się z myślą, że moje życie, które zdążyłem sobie dopiero ułożyć, plany dotyczące ślubu z Natką i wszystkie inne marzenia legły w gruzach. Jednak teraz wiedziałem, że muszę się dowiedzieć teraz o tym cholerstwie jakie mnie dopadło jak najwięcej
K: Dobrze. To w takim pan ma rzeczywiście rację, żebym lepiej usiadł. To proszę mi powiedzieć w takim razie, jak zamierzacie mnie leczyć?
L: Zaczniemy od włączenia chemii. Później ewentualnie jeśli tylko ona nie poskutkuje to w grę wchodzi naświetlanie
K: Dobrze, a ile to wszystko potrwa?
L: Łącznie jakieś kilka tygodni pobytu w szpitalu
K: Ale panie ja nie mam kilku tygodni. Mam szczęśliwą rodzinę, którą ostatnio sukcesywnie udało mi się odzyskać, mam klub, mój zespół. No swoje życie mam po prostu i nie mam tyle czasu na jakieś terapiczne pierdoły. Nie możecie mi tego zwyczajnie wyciąć?
L: Niestety, bardzo mi przykro, ale w obecnej sytuacji to jest niemożliwe. Guz jest nieoperacyjny, a po za tym jeśli będziemy próbowali go ruszyć to istnieje ryzyko, że możemy uszkodzić ważne ośrodki, taki jak wzroku czy mowy. Niestety innej możliwości niż chemia nie ma. Możemy tylko trzymać kciuki za to, żeby ona zadziała
K: Ale zaraz zaraz. Czy ja dobrze rozumiem? Zamierzacie we mnie wpakować całą tablice Mendelejewa w wyniku której będę wyglądał jak zombie. I jeszcze nie macie pewności czy wszystko zadziała tak jak powinno?
L: Modlimy się, żeby tak się nie stało, ale jeśli tak będzie to wdrożymy kolejną chemie. Może nawet łączną
K: Ale proszę bardzo. Wezmę wszystko jak leci, nawet gdybym od tego miało mi odpaść nie wiadomo co. Tylko pan musi mi dać gwarancje, że jak stąd wyjdę, to tego świństwa już nie będzie w mojej głowie i będę czysty jak łza
L: Niech pan mi uwierzy, że bardzo chciałbym ją panu dać, ale nie mogę
K: To skoro nie pan to może ktoś inny. Musi być ktoś, kto mi to zapewni
L: Tak, jest coś takiego
K: Zamieniam się w słuch w takim razie
L: Cudotwórca
K: To świetnie. Poproszę namiary
L: Dałbym je panu z przyjemnością. Ale to jest szpital, gdzie zajmiemy się leczeniem normalnych chorób, a nie cudownymi ozdrowieniami
K: Bo nie są refundowane, prawda?
L: Panie Roguz
K: Dobrze, rozumiem. W takim razie skoro nie państwo, to ktoś inny jest w stanie mi pomóc
L: Ale panie Roguz...
K: Już dziękuję. Nie skorzystam z państwa leczniczej oferty
Nie mogłem pozwolić, żeby te konowały z państwowego wykończyły mnie szybciej niż ma to zrobić sam guz. Postanowiłem, że znajdę kogoś kto pomoże mi pozbyć się tego cholernego guza bez żadnej chemii czy innych tego typu gówien, prowadzących tylko do rychłej śmierci z wycieńczenia. Byłem chyba u wszystkich warszawskich szamanów i cudownych znachorów jacy w tym ogromnym mieście sprawują usługi. Nigdy nie przypuszczałbym, że tacy ludzie w ogóle istnieją (jeden chciał mnie leczyć także masą jakiś cudacznych chemicznych ziół, inny twierdził że guza W GŁOWIE zlikwidują mi okłady z kapusty na kolano, a najlepszy czarnoksiężnik zamierzał mnie uśpić i chyba tego gnoja młotkiem wydłubać). Po tych wszystkich moich niezwykłych przygodach, nieudanych próbach pozbycia się guza i uniknięcia propozycji lekarzy naładowania mnie chemią stwierdziłem, że chyba nie ma rozsądniejszego wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji jak tylko zgodzić się na te ostatnią propozycje, jakiejkolwiek mi "pomocy". Także w już naprawdę mocno zdesperowany ja wróciłem tego dnia do doktora Piotrowskiego
K: Witam wielmożnego pana
Lekarz: No bardzo się cieszę, że się pan jednak zdecydował. Mogę tylko powiedzieć, że mądrze pan postępuje
K: Dobra, bez zbędnych ceregieli i chce, żebyś pan wiedział, że nie robię tego z własnej woli. Proszę mi powiedzieć dwie rzeczy: pierwsza, co jeszcze mi będzie pod tej chemii, bo już o włosach i brwiach wiem. Ale jestem świadomy, że to nie wszystko chyba
L: Spokojnie. Do długotrwałych skutków przyjmowania szpitalnej chemii należą jeszcze: liczne i obfite wymioty, ogólne osłabienie organizmu, mocne obniżenie odporności, zatrzymanie wydzielanych płynów, uszkodzenie szpiku kostnego...
K: No dobra, to rozumiem, że full pakiet do wykończenia mnie
L: Nie do wykończenia, a raczej do wyleczenia miejmy nadzieję jeśli już. Radzę panu przygotować na to wszystko bliskich, bo na pewno to wszystko odczują i nie obejdzie się bez ich wiedzy
K: Dobra, ale zanim to wszystko się zacznie. To chce to najpierw zobaczyć
L: Co pan ma na myśli?
K: No chce zobaczyć ten cały oddział, tą chemie, to radio do tej terapii czy jak to tam. Po prostu chce rozejrzeć się po miejscu, w którym przyjdzie mi żyć przez najbliższe kilka tygodni. Da się zrobić?
L: Raczej tak
Uwierzcie, że to było chyba najbardziej dramatyczne kilka minut w moim życiu. Drugi raz na wycieczkę po oddziale onkologicznym nie wybrałbym się, nawet jak gdyby mi dopłacali. Przecież Ci ludzie wyglądali, jak gdyby byli dosłownie jedną nogą w grobie. Masakra. Nie chciałem tam trafić za żadne skarby. Ale no cóż, w tamtej chwili nie chciałem już myśleć tylko o sobie, zdecydowanie w zbyt dużej ilości to robiłem przez ostatnie 10 lat co doprowadziło do utraty mojej rodziny. W tamtym momencie po wyjściu ze szpitala myślałem właśnie o nich. Przyszło mi do głowy, że jak tylko zacząłbym się tam leczyć to także zafundowałbym Natalii i dzieciakom szpitalne piekło, wieczne zamartwianie i strach o to, czy się wyleczę oraz codzienny widok umierającego Roguza bladego jak trup i to wszystko bez cienia gwarancji happy hndu. O nie, na to nie mogłem pozwolić kategorycznie, wystarczająco wyrządziłem moim najbliższym krzywdy i zadałem cierpienia, żeby robić to dalej. Zamiast zacząć najkoszmarniejszy szpitalny rozdział w moim życiu wiedziałem że w trosce o moją najukochańszą rodzinę, muszę zrobić coś zupełnie innego...
CZYTASZ
Kuba Roguz- 39 i pół tygodnia
RandomKiedy jest się "królem życia" oraz kocha się je całym sercem to jeszcze trudniej jest zaakceptować wydany wyrok śmierci. Jak Kuba Roguz, emerytowany policjant z Warszawy, który przestał brać cokolwiek na serio w życiu zmierzy się z wyniszczającą go...