W warszawskim szpitalu od kilkunastu minut trwała reanimacja jednego z pacjentów. Dokładnie od wielu minut te medyczne (a może w takim razie jednak nie do końca) konowały wyciskały z siebie siódme poty, żeby przywrócić do życia tego nic niewartego nędznego wyrzutka społeczeństwa, zwanego potocznie Kubą Roguzem
Ordynator: Dobra młody daj spokój, odpuść sobie to już nie ma sensu. Ty prędzej się wykończysz i padniesz tu trupem nim go uratujesz. Kończmy już lepiej, bo nie zdążę na swoją randkę
Lekarz: Ani mi się śni, walczę póki mam jeszcze o co. Zobaczysz, że on z tego wyjdzie
O: O matko młody po kim ty jesteś taki uparty?
L: Sam nie wiem, ale mi to odpowiada. Mam podstawową żelazną zasadę, którą od zawsze kieruje się w życiu: nie poddawaj się, ażeby nie wiem co
O: Mówię Ci stracisz tylko czas, energię i zdrowie. A potem będziesz rozpaczał i będziesz wściekły, że tyle wysiłku włożyłeś w walkę z wiatrakami po nic. I jeszcze będziesz miał doczynienia z moim gniewem, po tym jak moja ukochana mnie zostawi
L: Tak? A chce się szef założyć, że on z tego wyjdzie?
O: Dobra, niech będzie. Jeśli uda Ci się go uratować to mianuje Cię moim zastępcom, albo może nawet i szefem, ale jednak jeśli on umrze to zwalniasz się z tego szpitala, może być?
L: Okej
O: No to super. Przynajmniej zobaczysz, że mojego czasu nie warto marnować
Jeśli chodzi o moje stanowisko w sprawie zakładu, jaki zawarli między sobą Ci dwaj przedstawiciele służby zdrowia, to raczej byłem po stronie tego starszego, doświadczonego konowała. Działania tego młodego także uważałem za bezsensowną stratę czasu. Na jego miejscu już dawno odpuściłbym sobie akcje ratunkową wiedząc, że ratować nie ma czego. Naprawdę podziwiam ludzi takich jak on, bo co prawda lekarze jak wszyscy mają swoje za uszami, ale żeby wykonywał swoją pracę, którą ma po wielu latach żmudnej nauki za 2 tysiące miesięcznie, to naprawdę chyle czoła...
Jeśli chodzi o mnie, to tydzień po tym jak Natalia z dzieciakami wyjechali wspólnie z Antonim do Francji był najcięższym tygodniem w moim życiu jaki tylko mogę sobie przypomnieć. Nigdy nie czułem tak bolesnej i wyniszczającej mnie samotności. Jedynym pocieszeniem dla mnie w tej sytuacji było to, że mogłem być siebie dumny, że mój plan w pełni się powiódł. Prawda byłem szczęśliwy, szczęśliwy jak cholera. Wyklinałem na wszystko, na Boga, los, siebie samego, że się doigrałem tego co mnie teraz spotyka swoim gówniarskim i nieodpowiedzialnym zachowaniem. Poczułem, że moje życie straciło już sens, także podjąłem decyzję, że czas ze sobą skończyć. Tylko to nie było takie proste jak się wydawało. Potrzebowałem czegoś, co mnie usunie z tego świata szybko, skutecznie i żeby nie było po mnie śladu. Rozważałem kilka wariantów zakończenia swojego beznadziejnego życia. Pierwszym z nich był banalny, mianowicie miał polegać na normalnym i zwyczajnym powieszeniu się. Jeden skok i miało być po wszystkim. Jednak jak wam już wspomniałem, umrzeć to nie jest taka prosta sprawa. Kiedy tylko znalazłem się na sznurku, on się niemal natychmiast zerwał. Po prostu przez ostatnie 10 lat się tak zapuściłem i roztyłem, że dotarło do mnie, że żaden sznur, nawet najmocniejszy na świecie mnie już nie utrzymie. Także ta opcja odpadała. Mogłem skoczyć z okna (tylko zapomniało mi się, że mieszkam chyba w domu, gdzie nie ma pięter xd). Strzał w łeb też odpadał, z resztą i tak nie miałem żadnej broni na stanie. Noża także nie mogłem użyć, ponieważ gałgan zostawiał za dużo śladów i do tego poplamiłbym cały dywan (a to chodziło, żebym właśnie odszedł bez zostawienia śladu). Jeśli chodzi o połknięcie garści leków, to uwierzcie mi, że także próbowałem, ale chyba jestem jakiś odmieniec, bo nawet te najmocniejsze mnie nie ruszają, jedyne to co mi jest po nich to tylko rzygam jak kot. Na to wygląda, że zaszedłem za skórę dosłownie wszystkim, że nawet ten wszechmogący pan na górze, którego imienia już dawno zapomniałem, bo przestałem zwyczajnie w niego wierzyć nie chce mnie przyjąć do siebie. Ponieważ sam nie dawałem rady skończyć ze sobą, to w takim razie musiałem zasięgnąć rady profesjonalnistów w tym temacie. Ponieważ u mojego znajomego informatyka zasięgnąłem porady jak się dostać do Darknetu, tamtego dnia znalazłem gościa, co ogłaszał się że ma takie substancje, które załatwią każdego w mgnieniu oka. Wykonałem telefon do niego i umówiliśmy się wieczorem na spotkanie, oczywiście dyskretnie w ustronnym miejscu. Wszystko tajne przez poufne. Jako były policjant miałem odruch, żeby nie zaaresztować typa za handel nielegalnymi substancjami, jednak wiedziałem, że w tym przypadku akurat nie było o tym mowy z oczywistych względów
Typ: Siema
Wziął mnie z zaskoczenia
Kuba: Jezu chłopie, chcesz żebym tutaj na zawał na miejscu zszedł
T: No to przynajmniej miał byś już z głowy. Co ci potrzeba?
K: Czegoś co mnie zmiecie z powierzchni tej Ziemii raz na zawsze w mgnieniu oka
T: To tak się składa, że trafiłeś pod idealny adres. Chodź śmiało za mną
K: Ale to nie jest jakaś lipa, bo wiesz, ja potrzebuje coś co mnie stąd zabierze raz a dobrze
T: Spoko bez nerwów, jesteś w dobrych rękach
K: A co ty jakiś książę ciemności? Że się na tym tak dobrze znasz?
Chłop pokazał mi swoje ręce. Całe miał w śladach po samookaleczeniu. Temu to się musiało dopiero nie chcieć żyć
T: Wystarczy? Jak ostatnio pomyliłem kapsułki na serce z kapsułkami do zmywarki to ledwo co mnie odratowali. Do tej pory mam z resztą taki chemiczny oddech
Kiedy dotarłem z kolesiem do pomieszczenia położonego najgłębiej wśród ruin do jakich weszliśmy (swoją drogą myślałem, że za chwilę one zwalą mi się na głowę i zejdę z tego świata szybciej niż mi się wydawało) zobaczyłem ludzi siedzących w kole. Początkowo myślałem, że trafiłem do jakieś sekty czy tego typu chorej grupy, jednak facet wyjaśnił mi po chwili że jest szefem kółka anonimowych samobójców, którzy zbierają się co jakiś czas na spotkania, żeby wzajemnie się odwieść od myśli samobójczych, jeśli takie się u nich pojawią. "Łał" pomyślałem, no czego to ludzie nie wymyślą, ale w sumie to zrozumiałe, że każdemu kto ma problemy jakieś grupa wsparcia zawsze się przyda. Kiedy wszyscy przedstawili już jak długo nie było im dane mieć myśli samobójczych, to wtedy odezwałem się ja
Kuba: Słuchajcie, ja was rozumiem, dlaczego się tutaj zbieracie. I że was zacny kolega mnie tu przyprowadził, żebyście mi pomogli odwieść mnie od myśli samobójczych, ale chciałem was uprzedzić, że stracicie tylko czas tym przekonywaniem mnie, że warto żyć bo życie jest piękne itd. Ja się i tak zabije z waszą pomocą czy też nie. Moja decyzja jest ostateczna i nieodwołalna
Typ: To poczekaj. Skoro już tu jesteś to i tak Ci pomożemy w zrobieniu tego jak najlepiej się da. Prawda przyjaciele?
Wszyscy: Jasne!
Kuba: No dobra. Ale uprzedzam was że przed wami nie łatwe zadanie. Ja już chyba próbowałem dosłownie na sobie wszystkich możliwych sposobów jakie się da i żaden nie poskutkował jak widać nadal jestem wśród was. I do tego chce to zrobić godnie, w taki sposób, żeby wszyscy myśleli, że np: wyjechałem po prostu, żeby nie było po mnie śladu
Typ: Spokojnie Kuba, nie takie trudności się pokonywało. Dobra masz tu notes i notuj dobre rady
Dziewczyna: To może ja zacznę, mogę szefie?
Szef: Jasne Karola, śmiało
Karola: Przede wszystkim odradzam Ci wieszanie się. Jak się powiesisz to puszczą Ci zwieracze i znajdą Cię obranego po pachy. Pozostawienie po sobie dobrego wrażenia w takim stanie wykluczone, a chyba na tym Ci zależy prawda?
Jakub: Jasne
Szef: Odpada także podcinanie żył. Wszędzie pełno krwi, a jak wsiąknie w ulubiony dywan to pozostawia trwały ślad i to do tego bardzo nieprzyjemny
J: Okej, podcięcie, odpada. Zapisane
Sz: No w ogóle najhumanitarniej byłoby zniknąć. Tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu. Wiesz, rzeczywiście udać, że się wyjechało i nigdy nie wróciło. Wtedy oszczędzisz każdemu cierpienia, traumy związanej z widzeniem trupa itp.
J: Zniknąć. Skok z wieżowca?
Karola: Absolutnie stary. Chcesz zabrudzić ulice swoim rozkwaszonym mózgiem? Zapamiętają Cię jako tego co zaśmiecił miasto. Już lepiej skoczyć z mostu. To jak szef powiedział humanitarnej i higienicznej. Znikniesz, zatopisz się w wirach Wisły, które są naprawdę nieźłe. Mogą Cię nie znaleźć przez wiele tygodni, o ile w ogóle im się to uda
Sz: Słuchaj grunt to uporządkować wszystkie swoje sprawy doczesne zanim przeniesiesz się na tamten świat. Wiesz, spisać testament, pożegnać się ze wszystkimi. Zrobiłeś takie rzeczy?
Wtedy rzeczywiście to co powiedział szef tej gromady dało mi to myślenia, że zanim odetne sobie prąd i odejdę stąd na zawsze wypadałoby by jeszcze pozałatwiać parę spraw i zostawić po sobie porządek. Powinienem pożegnać się ze wszystkimi, którzy na to zasługują, załatwić wszystkie formalności związane z pogrzebem, testamentem (choć wiedziałem, że w tym przypadku akurat nie będzie zbyt kolorowo) oraz zainteresować się co pozostanie przede wszystkim moim ukochanym Kasi i Tomkowi, kiedy ich ojca już nie będzie na tym świecie...
CZYTASZ
Kuba Roguz- 39 i pół tygodnia
AcakKiedy jest się "królem życia" oraz kocha się je całym sercem to jeszcze trudniej jest zaakceptować wydany wyrok śmierci. Jak Kuba Roguz, emerytowany policjant z Warszawy, który przestał brać cokolwiek na serio w życiu zmierzy się z wyniszczającą go...