Minęło kilka dni zanim czułam się wystarczająco dobrze, żeby chodzić samej na śniadania, obiady, kolację itp itd.
Five dalej miał karę z czego byłam zadowolona, szkoda że taka lekka.
Po chwili usłyszałam gwizdek i krzyk Reginald'a.
- Misja! Wszyscy przygotowywać się oprócz numeru Osiem i Siedem!Szłam powoli z herbatami, co chwilę ktoś zbiegał ze schodów albo wbiegał na nie.
Z dużymi przeszkodami doszłam do pokoju dziewczyny która razem ze mną została w akademii.Vanya miała dużo lakierów do paznokci, więc pomalowaliśmy je sobie nawzajem oraz zrobiłyśmy maseczki. Podczas czekania aż minie wyznaczony czas, dużo rozmawiałyśmy, złapaliśmy wspólny język.
Po kilku godzinach, drzwi do akademii otwarły się z hukiem.
- Grace, szybko potrzebna pomoc! - krzyknął Reginald.
Razem z Vanią (nie wiem jak się odmiana jej imię wybaczcie), zbiegłyśmy szybko na dół.
Zobaczyłyśmy Allison która leżała na rękach Luthera.
Na brzuchu miała ogromną ranę cięta.
Zanim przybiegła mama, szybko zareagowałam.
Kazałam położyć ja na podłodze i zaczęłam uciskać ranę z której z każdą chwilą uciekało coraz więcej krwii.
Grace dalej nie było więc kazałam namoczyć szmatkę i zaczęłam uciskać ja do rany, co chwilę sprawdzając czy dziewczyna oddycha.Okazało się że mama się ładuje, więc chłopcy szybko odnaleźli Pogo.
Małpa zaniosła Allison do jakiegoś pokoju.
Zrobiłam wszystko co w mojej mocy żeby się nie wykrwawiła.Cała z krwi poszłam do najbliższej łazienki.
Umyłam powoli ręce i łokcie.
Poszłam potem do pokoju po piżamę, czułam się strasznie, pierwszy raz widziałam coś takiego, ogromna rana cięta, jeszcze kawałek a zapewnie było by widać wszystkie narządy.Widziałam kiedyś takie rany, zawsze byłam osobą która pomagała wszystkim kiedy coś się komuś stało.
Byłam bardzo dobrze przeszkolona z pierwszej pomocy.
Lubiłam to, jednak często na widok krwi było mi niedobrze i mdlałam.
Jednak dzisiaj zachowałam się dzielnie, aż sama w to nie wierzyłam.Po równej godzinie wyszłam spod prysznica i zaczęłam myć twarz.
Poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę, nie miałam zamiaru spać, jeśli będę mogła iść do Allison, będę czuwać.
Przed drzwiami stal Ben i Luther, reszta pewnie spała.
- Hej, macie jakieś wieści?
- Nie, operują ją już 2 godzinę. - powiedział smutno Luther.Dałam blondynowi wywar i odesłałam go do łóżka.
Pobiegłam szybko zrobić jeszcze herbatę dla mnie i dla Bena.
- Proszę.- powiedziałam wręczając napój chłopakowi.
- Dziękuję ci bardzo.
Patrzył się ciągle przed siebie, coś go trapiło i to bardzo.
- Coś się stało? Chciałbyś o tym porozmawiać?
Nikomu nie powiem.- obiecałam mu.Rozejrzał się po korytarzu.
- To moja wina, to przeze mnie Allison teraz jest operowana.- wypalił, widać że mu ulżyło.
- Co się dokładnie wydarzyło?
- Otoczyli nas, zamiast jej pomóc uciekłem, uciekłem rozumiesz to ?! Zostawiłem swoją siostrę na pastwę losu.
- powiedział, a łzy spływały mu po policzku.- Ja.. ja nie chciałem, spanikowałem.- Ben nie obwiniają się, każdy reaguje inaczej, nie każdy jest bohaterem.
Pocieszałam go jeszcze długą chwilę i posłałam go do łóżka, zapłakany chłopak, zrobił to co mu kazałam.
2.45.
Allison dalej operowana.3.00
Tata i Pogo wychodzą z salki.- Żyje?!
- Tak, jednak straciła dużo krwi, jest bardzo słaba.- po tych słowach odszedł do gabinetu.
- Moge tam wejść?
- Dobrze, ale nie męcz jej, musi odpoczywać. Gdyby coś się stało naciśnij guzik na ścianie.
- Dobrze dziękuję.Weszłam do pokoju, mulatka leżała na białym łóżku, była blada jak ściana.
Kroplówką z krwią schodziła powoli do wenflona.
Usiadłam na fotelu który byl ustawiony idealnie koło łóżka.
Czuwałam nad nią do godziny 6 rano.Hej, hej krótki rozdział jednak ZNOWU zaczyna się coś dziać.
Mam nadzieję że książka jak narazie wam się podoba :)
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania, będą wam BARDZOOOO wdzięczna.Jak narazie zostawiam was.
Do następnego :))- 585 słów -
CZYTASZ
N𝕚𝕖𝕠𝕕𝕨𝕫𝕒𝕛𝕖𝕞𝕟𝕚𝕠𝕟𝕒 𝕞𝕚ł𝕠ść
Fanfiction-Od teraz nazywasz się numer 8.- powiedział jakiś stary człowiek który uważał się za mojego tatę.