Rozdział 7

8.3K 294 17
                                    

Vladimir

Musiałem wyjechać na dwa dni pozałatwiać sprawy z Irlandczykami. Miałem nosa co do nich i wiedziałem, że się zgodzą dobić ze mną targu. Podobno chcą pomału wybić z obiegu niejakiego Armando Morettiego. Dla mnie to i lepiej, powiększa się nasza działalność, z czego ojciec się już cieszy. Lot do domu upłynął mi spokojnie, zresztą jak zawsze. Wysiadając z prywatnego odrzutowca już nie mogłem się doczekać przyjazdu do domu, i byłem ciekaw, jak spisała się moja już niebawem żoneczka. Ślub był tylko prowizorką, żeby już przestali o mnie pierdolić, bo matka się wkurwiała. O dziwo bardzo polubili moją wybrankę, może nawet nie sądzili, że kogoś takiego znajdę. Zresztą nic dla mnie znaczyła. Wziąłem ją tylko dla tego, że pewnego wieczoru wychodząc z baru i jadąc autem spowodowałem stłuczkę z jej udziałem. Byłem co prawda nawalony, ale w sumie to nie miałem, czym się martwić, bo wiedziałem, że sprawa nie ujrzy światła dziennego. A ona stała i patrzyła tymi wielkimi oczami. Poobserwowałem ją sobie przez parę dni, a potem przeszedłem do działania. I tak o to wpadła w moje sidła, niczego się nie spodziewając. Czekałem tylko, aż się do mnie wprowadzi, żebym mógł ją ustawić do pionu. Nie sądziłem, że będzie, aż taka zadziorna i mi się przeciwstawiała. Z łatwą lekkością i przyjemnością przychodziło mi łamanie jej charakteru i psychiki. Na nic zdały się jej krzyki, błagania i płacz. Zawsze stawiam na swoim. Taki już jestem, nikt i nic tego nie zmieni. Z zamyślenia wyrwał mnie mój kierowca, mówiąc, że już jesteśmy na miejscu. Wyszedłem z auta i otwierałem drzwi od domu, a w progu już czekał na mnie Nico, moja prawa ręka. Po jego minie mogłem zauważyć, że coś było nie tak.

- Co masz taką grobową minę?- zażartowałem.

- Mamy problem Vladimir i to poważny.

- Mów co chcesz powiedzieć, bo spieszę się do swojej przyszłej żony, żeby się trochę zabawić.

- No właśnie z nią mamy problem. Ona jakby Ci to powiedzieć...

- Nie wkurwiaj mnie Nicko tylko gadaj!

- Uciekła. Nie wiem jak to się stało. Wyszedłem na bankiet do twojego ojca i została z ochroną, ale jak widać dała radę jakoś ominąć tych idiotów. Nimi już się sam osobiście zająłem, jeden problem z głowy.

Moje wkurwienie było nie do opisania. Nie tego się spodziewałem. Chwyciłem za krzesło i rozpierdoliłem je o ścianę.

- Ta suka już nie żyje!

Wydarłem się na całe gardło. Nie po to ją tresowałem na przykładną żonę, żeby teraz wyjść na pośmiewisko. Niech ją tylko znajdę, to pożałuje dnia, w którym jej noga opuściła próg tego domu. Oj złotko, sama na siebie już podpisałaś cyrograf.

- Masz kurwa czas do jutra, żeby się dowiedzieć, gdzie ta dziwka przebywa. Radzę Ci się postarać, bo jak nie to znajdę kogoś innego na twoje miejsce.

Nic się już nie odezwał. Ze strachem w oczach wyszedł z mojego domu. Nikt, powtarzam nikt kurwa nie będzie tak ze mną pogrywał. Głupi huj zamiast do mnie od razu zadzwonić, to czekał, aż się łaskawie znajdę już w domu. Banda kretynów. Muszę się uspokoić, bo zaraz jaszcze chałupę puszczę z dymem. Zrobiłem sobie porządnego drinka i zadzwoniłem po Viki. Ona jak nikt inny potrafiła mnie zaspokoić. Po prostu przychodziła, robiła swoje i wychodziła. I tak było teraz tym razem.

- Na kolana!

Powiedziałem do niej, a ona już wyciągała mi kutasa ze spodni. Brała go za każdym razem do samego końca, delektując się nim. Wchodziłem w jej usta coraz brutalniej i szybciej. Jeszcze tylko trzy porządne pchnięcia i nastało upragnione spełnienie. Wylizała mnie do czysta i wyszła ode mnie, nic nie oczekując w zamian, bo i tak by nic z tego nie było. Udałem się do swojej sypialni, aby wziąć zimny prysznic. Muszę się teraz zastanowić co dalej. Będę musiał jakąś porządną bajkę wcisnąć matce, żeby się niczego nie domyśliła. Ona jak nikt inny potrafi człowieka przejrzeć na wylot, a potem zaatakować znienacka.

Siedzę w swoim gabinecie popijając whisky i dalej nie wiem, gdzie ona jest. Już mijają prawie dwa miesiące, i nic o niej nie słychać. Normalnie, aż jestem pod wrażeniem, że ta wyrodna suka tak potrafiła się zaszyć i słuch po niej zaginął.

- Vladimir mam dobre wieści.

- Mów. Odpowiedziałem i upiłem łyk alkoholu.

- Znaleźliśmy Evę. Jest w Miami.

- W Miami!? Kurwa, była tak blisko mnie jak tam interesy załatwiałem.

- Podobno pracuje w klubie Lux. Nie uwierzysz do kogo ten klub należy..

- Nie drażnij mnie, tylko to powiedz.

- Do niejakiego Morettiego.

No proszę, nie sądziłem, że tak szybko poznam sławnego Armando, ale zanim to nastąpi zabiorę co moje. Nie martw się złotko już po ciebie jadę. Nawet się nie zorientujesz, a już będziesz w domu, ze mną. A wtedy kochanie przygotuj się na powitanie godne Vladimira Klimowa.

Uwolnij mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz