I

679 21 5
                                    

*

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

*

„Rodzina to nie krew. To ludzie, którzy cię kochają. Ludzie, którzy cię wspierają”.
— Cassandra Clare, „Miasto niebiańskiego ognia”

*

     Z westchnieniem zrezygnowania podniosła głowę znad książki od biologii, którą studiowała od dobrych trzech godzin, i z grobową miną wyjrzała przez okno znajdujące się na wprost niej. Prychnęła pod nosem, z niedowierzaniem i rozbawieniem stukając krótkim paznokciem o blat dębowego biurka. Śnieg. Oczywiście, bo co by innego? To niezmiennie, od przynajmniej kwarty, był śnieg. Białe płatki wirowały w powietrzu, poruszane przez delikatny wiaterek, który subtelnie prosił swoje śnieżne partnerki do tańca. Kręciły się dookoła, by w ostatniej chwili zmienić kierunek, tworząc piękne zawirowania mieniące się w świetle ulicznej lampy. Musiała przyznać, że pomimo normalności i zwyczajności tego zjawiska, widziała w nim coś fenomenalnego. Coś, co powodowało uśmiech na jej ustach, a jednocześnie nieraz wprawiało w stan długotrwałej zadumy spędzonej na łóżku z kubkiem gorącej czekolady z piankami w dłoni. Kochała zimę, tak naprawdę.

     Lampa po drugiej stronie drogi oświetlała malutki punkcik na chodniku, ale jej blask ginął w płatkach śniegu nieustannie sypiących z nieba od parunastu godzin. Opady śniegu zaczęły pojawiać się na przełomie października i listopada, powoli przyzwyczajając mieszkańców do nadchodzącego okresu siarczystych mrozów oraz obfitych opadów śniegu, niekiedy zamieci czy śnieżyc. Zima na dobre gościła się w International Falls, zanim kalendarz wskazywał połowę jedenastego miesiąca roku. W listopadzie naprzemiennie sypało białym puchem lub dawało po oczach słońcem, które wzmocnione bielą, potrafiło oślepić. Stąd dziennie czytało się o minimum trzech wypadkach z udziałem samochodów, rowerów i pieszych. W miasteczku praktycznie każdy miał kiedyś coś złamane. Puch był zdrajcą, który otulał sobą warstwę niebezpiecznego lodu, a kiedy przychodziła odpowiednia chwila, uciekał spod nóg, wystawiając ludzi na rychłe spotkanie z twardym chodnikiem.

     Pod koniec lutego każdy już z utęsknieniem wyczekiwał wiosny, a ta z reguły przychodzi spóźniona i z wielkim ociąganiem, poprzedzając swoje nadejście siarczystymi mrozami, które niekiedy potrafiły sięgnąć minus czterem stopniom Fahrenheita. Jednak, kiedy już zawita w progu, wszyscy odczuwają słodki zapach pory roku, podczas której wszystko wraca do życia. Nie dało się ukryć, że z biegiem kolejnych tygodni spędzonych na odśnieżaniu podjazdów, ubieraniu na siebie milionów warstw ciepłych ubrań i próbami niezaliczenia przynajmniej trzech upadków na chodniku dziennie, mieszkańcy z niecierpliwością oczekiwali ciepła, pierwszych kwiatów oraz śpiewnego świergotu ptaków. Oczywiście byli także fanatycy, którzy uwielbiali aurę mrozu i cały okres jesienno-zimowy chodzili z szerokimi uśmiechami na ustach, zarażając entuzjazmem połowę siedmiotysięcznego miasteczka tylko po to, by w miesiącach wiosenno-letnich przygasnąć na moment, tracąc zapał do życia. Odradzali się na nowo wraz z pierwszym spadkiem temperatury poniżej zera i opadem białego puchu. Wszystko wracało wówczas do normy.

Bezcenni Przyjaciele • S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz