Rozdział 8. Już chyba wie...

657 90 3
                                    


Izzy wróciła do domu później niż zamierzała pierwotnie. Zwykle, kiedy już wymykała się spod zasłon wokół jej domu, starała się zachować resztki rozsądku i poruszała się po mieście jedynie, kiedy chroniło ją słońce. To nie była jej ulubiona pora dnia. Jako Nocny Łowca zawsze dużo lepiej i bezpieczniej czuła się po zmroku, ale nadzwyczajne okoliczności zmuszały ją do nadzwyczajnych zachowań.

Tego dnia zdobyła więcej informacji niż miała nadzieję i dobry humor rozsadzał ją od środka. Tylko dlatego pokusiła się o dłuższe pozostanie w Pandemonium. Klub wypełniał się już Podziemnymi gośćmi, kiedy go opuszczała, ale rozmowa z jego właścicielem – ekscentrycznym choć marnym czarownikiem Guillermo, który ubiorem i zachowaniem aspirował z marnym skutkiem do bycia Magnusem Bane'm – okazała się nadwyraz wciągająca.

Guillermo zdradził jej, że miał przyjemność podsłuchać rozmowę, w której padło jej imię. Właściwie nazwisko, bezosobowo, ale "Lightwood dalej jest w Nowym Jorku" brzmiało zachęcająco. Izzy udało się wyciągnąć przy pomocy bezwstydnego flirtu (z własnym biczem), że rozmowę o niej prowadził szemrany czarownik o nazwisku Stone. Marne nazwisko, zważywszy na nieskończoną liczbę możliwości, ale nie jej było oceniać.

Zrzuciła z nóg buty, z ulgą pozbywając się szpilek. Być może nie było to z jej strony roztropne, chodzić w tak wysokich obcasach, kiedy w jej brzuchu rozwijał się pasożyt o nephilimskim DNA, ale pewnych przyjemności nie potrafiła sobie odmówić. Wystarczyło, że od niedawna nie mieściła się w swoje ulubione spodnie. To już było więcej niż wielkie poświęcenie.

Przeciągnęła się z błogością, opadając na kanapę i przyciągnęła do siebie laptopa, który leżał na stoliku do kawy. Już miała wpisać hasło, kiedy do jej drzwi ktoś załomotał. Jej dłoń samoistnie zacisnęła się na rękojeści bicza.

– Daj spokój, Jace! To moje mieszkanie! – warknął Simon i Izzy i ujrzała czubek strzały jego łuku. Przeniosła wzrok z eleganckiego łuku, przez umięśnione ramiona aż objęła wzotkiem cała postać męża.

Był blady i przerażony, ale wyglądał też na wściekłego, co mimowolnie wywołało w niej dreszcz podniecenia. Zachcianki kobiety w ciąży wciąż ją zaskakiwały.

– Coś się stało? – zapytała, kiedy Simon nie przestawał celować w nią łukiem, patrząc, jakby nie dowierzał, że ona tam siedzi.

– T-tak – wymamrotał Simon. – Albo nie... Znaczy... Zasłony... – wydukał i zmarszczył brwi.

Izzy wyrwał się chichot. Czasem był taki uroczy!

– Nic ci nie jest? – zapytał rzeczowo Jace, wymijając Simona. Przeszedł całe mieszkanie, nie omieszkując zajrzeć nawet do szafek w kuchennej części ich kawalerki.

– A co miałoby być? – zdziwiła się Lightwood. – Siedzę na tyłku, jak mi kazaliście – stwierdziła i założyła ręce na piersi.

– Na pewno? – zapytała podejrzliwie Clary, również wchodząc do mieszkania. Zamknęła za sobą starannie drzwi i przekręciła klucz.

Izzy wywróciła oczami. Jakby kogokolwiek na tyle potężnego, żeby przełamać bariery Magnusa Bane'a, miał zatrzymać zwykły, przyziemny zamek...

– Na pewno – powiedziała, krzywiąc się ze złością. Kłamstwa zawsze wychodziły jej lepiej, kiedy dodatkowo była poirytowana. Przez ostatnie miesiące kłamanie Clary wychodziło jej doskonale. Ich przyjaźń mocno nadszarpnął niedawny kryzys, a nieudolne próby Clary, aby zapanować nad temperamentem Izzy tylko pogłębiały rozdźwięk.

– Nikogo tu nie było? – zapytał Simon i sam też przeszedł mieszkanie, robiąc krótki obchód.

Izzy wywróciła oczami.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz