Rozdział 47. Beznadziejne próby

531 77 76
                                    

Wraz z niepokojem przychodził głód. Alec nauczył się go ignorować. Uporczywe palenie w gardle w lepsze dni przypominało grypę. W gorsze, takie jak ten, sprawiało, że nie potrafił się skupić.

Nate spał na kanapie. Do Aleca docierał szmer jego oddechu, co jakiś czas przerywany głośnym chrapaniem, zanim wilkołak nie zdołał przewrócić się na drugi bok. Spokojny i zrelaksowany. Alec nie podzielał jego spokoju. Wręcz przeciwnie. Narastał w nim głód.

Paradoksalnie będąc w towarzystwie opuszczał gardę. Przestawał się starać. Natłok zadań, przesyt bodźców, to wszystko sprawiało, że nie miał czasu myśleć o potrzebach, więc nie blokował ich. Teraz, kiedy cały loft wypełniła niemal niezmącona cisza zorientował się, w jak złym stanie był. Od tygodni jego myśli bezustannie krążyły wokół tego, o czym nie powinien myśleć w ogóle.

Ostatni raz poddał się uzależnieniu rok wcześniej. Z głupiego powodu... Opróżniona melina, kilkoro dzieciaków, każde pod wpływem. Tamten znajomy chłopak. Był bezdomny od wielu lat, to było pewne. Na zapadniętych, wyniszczonych heroiną policzkach jednak było jeszcze widać ślady dawnych rumieńców.

– Będę twój – obiecał wtedy, takim samym głosem, jak robił to sześć lat wcześniej.

Alec przeklinał siebie za chwilę słabości. Mógł go zabrać ze sobą. Mógł go zmienić w wampira i pomóc przez to przejść. Mógł go zabrać do ośrodka odwykowego. Mógł. Wszystko co mógł było lepsze od tego, co zrobił. Zamiast tego zaciągnął się ten ostatni raz zapachem krwi chłopaka. Następne co pamiętał, to przebłysk świadomości kilka ulic dalej. Miał krew na dłoniach, na kurtce, na twarzy. Wszędzie był zapach tego chłopaka. Uciekł, bo nie miał wyjścia.

Edward mu wtedy pomógł. Jak za pierwszym razem, cierpliwie pilnował przez całą noc. Podawał zwykłą krew, by pomóc mu się odtruć. Ocierał czoło z potu, kiedy Alec w niespokojnej imitacji snu wiercił się na dywanie. Łóżko zniszczył. Roztrzaskał o ścianę w napadzie szału.

Teraz byłoby podobnie – pomyślał, mocniej napierając plecami na ścianę pod którą siedział.

Nie powinien marnować czasu. Magnus wyjechał, zostawiając go tutaj. Jace był zajęty w Instytucie, a Nate leżał wciąż ranny. Minie jeszcze z tydzień, zanim da radę mi w czymś pomóc...

A nie mógł wyjść sam.

Nerwowo podrapał się po ramieniu, patrząc z wytęsknieniem w stronę drzwi. Ucieczka była zawsze dobrym rozwiązaniem. Wstać, ubrać buty i kurtkę, uciec, nie patrząc nigdy więcej za siebie. Mógłby wrócić do Portland, do Carli. Nikt by go tam nie szukał prawda?

Magnus – pomyślał i potrząsnął głową, usiłując pozbyć się z niej obrazu oczu czarownika. – Magnus by mnie tam szukał. Od razu by mnie znalazł.

Wydarzenia ostatnich dni obudziły wiele nieprzyjemnych wspomnień, a wraz z nimi szaleńczą potrzebę. Tylko czego? Spokoju? Błogiego relaksu, który zapewnić mogło tylko całkowite wyparcie. Potrzebował... Potrzebował Edwarda.

To śmieszne. Wampir był jedyną osobą, której widzieć Alec absolutnie nie powinien chcieć w tej sytuacji, a jednak... Potrzebował go. Błogiego zapomnienia w ramionach kogoś, kto bezgranicznie go kochał. Alec byłby w stanie uwierzyć we wszystko, podważyć sens wszystkiego, ale miłości Edwarda był pewien. Niezachwianej, pokręconej, chorej i toksycznej, jak się okazało po tych latach, ale Edward nie kłamał, kiedy wciąż i wciąż to powtarzał.

Za oknem dawno zapadł zmrok. Przez cały dzień Alecowi nie udało się zmrużyć oka nawet na chwilę. Najpierw zbyt nabuzowany po walce, potem zbyt wściekły na Magnusa, że wyszedł bez słowa. Ta złość kotłowała się w Alecu, ale z każdą mijającą minutą coraz bardziej przypominała niepokój. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz tak bardzo się o kogoś martwił z równie nieracjonalnych powodów.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz