Rozdział 2. Wampir czy wilkołak...?

1K 115 48
                                    


Magnus poderwał gwałtownie głowę, nabierając z sykiem powietrza. Stojący obok niego kubek z niedopitą kawą pękł, kiedy fala magii wylała się z jego ciała. Odbiła się głośnym hukiem od ścian loftu i wróciła od niego, pozbawiając tchu na kilka upiornych sekund.

– Niemożliwe... – sapnął, łapiąc się za serce, jakby zaraz miał dostać zawału. Mięsień jednak pracował dalej, tym samym nieznośnym i jednostajnym rytmem, który towarzyszył mu przez całe życie.

Zmarszczył brwi. Wrażenie obecności... czyjejś obecności, znajomej, ale jakby trochę innej... Towarzyszyło mu od kilku dni, ale teraz był jej już pewien.

Magnus szczycił się tym, że potrafił rozpoznać sygnaturę aury każdego podziemnego i Nephilim w Nowym Jorku. Zawsze wiedział kto akurat wita do jego drzwi, jeszcze zanim ten ktoś zdecydował się nacisnąć guzik domofonu. Ale teraz... Teraz jego własna magia płatała mu figle, przywołując imię, które Magnus miał nadzieję dawno pogrzebać w zakamarkach swojej pamięci.

Minęło siedem lat, odkąd ostatni raz je wypowiedział. W tamtą upiorną noc. Z oddali dochodziły do niego krzyki Clary, ale on patrzył tylko, jak Jace pada na posadzkę, łapiąc się za bok, i nie potrafił myśleć o niczym innym. Jakby świat skurczył się do blednącej na ciele przyjaciela czarnej runy.

Wtedy ostatni raz je wyszeptał, z bólem i rozpaczą, jakby rozdzierano jego duszę na miliony kawałków.

Alexander.

Ale to było niemożliwe. Alexander nie mógł stać pod jego drzwiami... Alec nie żył od siedmiu lat, a choć...

Nie odnaleziono ciała, przypomniał sobie tą jeszcze zdolną do racjonalnego myślenia cząstką świadomości. Zerwał się na nogi, ruszając w biegu do okna. Otworzył je z impetem i wychylił się, aby móc ujrzeć chodnik przed domem, ale kiedy to zrobił, nikogo już nie było w pobliżu.

Prezes wydał z siebie pytające miauknięcie.

– To tylko duchy przeszłości – mruknął do zwierzaka, mając nadzieję, że w jego słowach nie kryje się fałsz.

To niemożliwe, powtarzał sobie przez resztę nocy. Nie mogł zmrużyć oka, mimo alkoholu, który w siebie wlewał. Whisky drażniło podniebienie i język, ale pił dalej, z każdą chwilą coraz mocniej przekonany, że cała ta sytuacja była jedynie wybrykiem jego wyobraźni.

Aleca tu nie było, nie ma i nie będzie. Racjonalność to podstawa w nieśmiertelnym życiu. Magnus uważał, że kiedy już raz wpuści do umysłu szaleństwo, to ono w nim zamieszka, a nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż szalony i beztroski czarownik na wolności. Może oprócz szalonego i beztroskiego syna Księcia Demonów na wolności, ale w ten opis Magnus wpasowywał się nawet lepie.

Sam nie był pewien, jak dotrwał do rana. Ledwo za oknem zaczęło świtać, kiedy wyczarował portal do Instytutu. Potrzebował zapewnienia, że to tylko jego głupia podświadomość. W końcu zbliżała się rocznica, a ten czas zawsze był ciężki. Zarówno dla Magnusa jak i właściwie dla wszystkich jego przyjaciół. 13 lipca pewnie już zawsze będzie dla większości z nich dniem żałoby.

W Instytucie panowało dziwne poruszenie, kiedy Magnus wyłonił się z portalu. W Sanktuarium o tej godzinie zwykle nikt nie przebywał. Dla wilkołaków, faerie i Nocnych Łowców było jeszcze za wcześnie, zaś dla wampirów zbyt późno, by ktokolwiek chciał tu być. Lecz teraz dostrzegł już od początku zgromadzenie. Nawet Lily Chen, przywódczyni nowojorskiego klanu wampirów, była tu, chociaż oznaczało to dla niej pozostanie w towarzystwie Nocnych Łowców aż do zmroku.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz