Rozdział 34. Krótka dygresja na temat tego, jak Magnusem miota na lewo i prawo

750 79 9
                                    


Magnus ze znudzeniem śledził wzrokiem Clary. Dziewczyna (bo wciąż ciężko było mu ją traktować jak dorosłą, szczególnie, kiedy zachowywała się w ten sposób) przemierzała w zdenerwowaniu całe mieszkanie Isabelle, po kilka razy sprawdzając każdy ślad, który zostawił po sobie wilkołak.

– Dasz spokój? – zapytał Bane, opierając policzek na podciągniętym pod brodę kolanie. Starał się nie zdradzać tonem swojej irytacji. Nawet jak na niego byłaby to hipokryzja. Byli tu, bo to on stracił nad sobą panowanie, narażając życie Isabelle.

Jego zaklęcia były rzucone poprawnie. Zdążył już to sprawdzić wielokrotnie. Potrójna klatka, obejmująca kolejno samo mieszkanie, budynek, a na koniec kilka okolicznych punktów obserwacyjnych. Właśnie z uwagi na te rozszerzone zabezpieczenia, nie zasilał ich z linii geomantycznych a ze swojej własnej magii. Miało to swoje plusy. Na przykład takie, że wiedział od razu o tym, gdy któraś z barier została naruszona, a nawet – jeżeli znał potencjalnego napastnika – kto dokładnie to zrobił. Na co dzień zaklęcia nie pobierały zbyt wiele mocy, a mógł je częściowo kontrolować na odległość, nie musząc poddawać ich ciągłej konserwacji (wykańczającej i drogiej, należy nadmienić), jak w przypadku tych, które narzucił na Instytut.

Minusem było to, że w przypadku jakiegokolwiek wahania jego magii zaklęcia traciły moc, czasowo bądź całkowicie. Do tej pory nie było to problemem. Kiedy on wpadał w kłopoty mało obchodziło go co dzieje się w jego mieszkaniu, a że zwykle wpadał w kłopoty wraz z tą bandą Nocnych Łowców, to też nie stanowiło problemu, bo wtedy Isabelle i tak znajdowała się w niebezpieczeństwie, niezależnie od jego kondycji. A jako wiekowy czarownik, starszym nawet od największych dzieł cholernego Rubensa, rzadko poddawał się chwilowym wahaniom nastroju, które mogły prowadzić do takich nieprzyjemnych zdarzeń.

A jednak. Przeklęty Lightwood i jego smutne oczy. Kiedy wspomnieli jego imię... Magnusowi poczerwieniało przed oczami. Miał wrażenie, że jeżeli tamta dwójka śmieszków nie zniknie prędko, to żaden z nich nie ujdzie z tej konfrontacji w jednym kawałku. A chwilę potem wszedł sam Alec, od razu, jeszcze w drzwiach, odzywając się tym swoim ciepłym tonem, tym nienawykłym do rozmów głosem... Tak. Stracił nad sobą panowanie. I nawet nie potrafił mieć sobie tego za złe.

– Znowu jesteś pijany? – fuknęła Clary.

Magnus otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na Clary jak na najgorsze robactwo.

– Nie twój interes, Biszkopciku – warknął. W słodkim określeniu nie było za grosz zwyczajnej dla niego czułości. Clary najwidoczniej to wyczuła, bo gdy tylko uniosła wzrok, jej oczy wyrażały bezmiar jej dezaprobaty.

– Co się z wami ostatnio dzieje? – zapytała napastliwie.

– Nie rozumiem co masz na myśli – prychnął w odpowiedzi Magnus i machnął ręką.

Tylko Isabelle się nie odzywała. Usiadła niedaleko Magnusa, w zamyśleniu gładząc jedną ręką swój wypukły brzuch. W drugiej ręce wciąż ściskała swój bat z elektrum. Wciąż, po przeszło dekadzie ten sam, który o ten magiczny surowiec wzbogacił Magnus, mając nadzieję, ze tym zaskarbi sobie względy Aleca.

Bane na samo wspomnienie o tamtych wydarzeniach, uśmiechnął się niespodziewanie, zaciskając mocniej pięść. Przycisnął ją do piersi.

Tak bardzo mu wtedy zależało, chociaż tak niedługo się znali. Czy on kiedykolwiek wcześniej zabiegał o kogoś tak bardzo, jak o tego małego Nephillim?

Rozwinął powoli dłoń. Jego oczom ukazał się maleńki kryształ, nie większy niż oczko z prostego pierścionka. Zdawał się błyszczeć i emanować magią i Magnus wiedział, że tak jest w istocie, bo sam swoją własną przed chwilą w nim zamknął. I choć wyglądem przypominał kryształ lodu, był tak samo ciepły w dotyku, jak łza z której powstał.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz