Rozdział 50. Rozważania nad naturą magii

536 74 79
                                    


Suchość w gardle była nieznośna. Magnus tylko raz w swoim długim życiu doświadczył podobnego pragnienia, a wtedy dosłownie znajdował się w piekle. Teraz, podobnie jak wtedy, gardło paliło go żywym ogniem, ale nie potrafił się jeszcze zmusić choćby do uchylenia powiek. Podobny opór czuł przed sięgnięciem do swoich pokładów magii. Obawiał się, że gdyby chociaż spróbował, ta albo by zupełnie nie zareagowała, albo szybko wymknęłaby się spod kontroli, pustosząc pół dzielnicy. Gdyby spróbował przywołać szklankę z wodą.

Kiedy w końcu zmusił powieki do otworzenia się, świat ponad jego głową wirował. Słyszał, jak rosną włosy jego nocnej towarzyszki i jęknął przeciągle. Dźwięk jej oddechu i bicia serca brzmiał bardziej jak przemarsz ciężkiej piechoty.

Mógłby przysiąc, że do niczego nie doszło, chociaż ostatnie co pamiętał, to wejście do samego klubu. Potem... na pewno pił. Pewnie pił za dużo. Zawsze pił za dużo. Ostatnie jedenaście lat jego życia to pasmo picia za dużo, ale na pewno nie na tyle, by urwał mu się film.

Wspomnienia wracały bardzo mozolnie i przypominały rozmazaną mozaikę bez kluczowych elementów kompozycji. Porównanie mu się nie podobało. Oznaczało, że zdecydowanie za dużo czasu spędzał na pogaduchach z Clary i Jocelyn.

Zwlókł się z łóżka z trudem i zaryzykował prostym zaklęciem. Ku jego zdziwieniu rzeczywiście w jego ręce pojawiła się woda... Problem w tym, że bez butelki. Ciecz chlusnęła na jego nogi, prędko wnikając w pościel i materac. Zaklął szpetnie. Plusem niewątpliwie było to, że przynajmniej się obudził.

Ten dzień nie zapowiadał się szczególnie udanie, nawet jeżeli rozpoczął się w towarzystwie ładnej dziewczyny. Względnie ładnej...

Ogarnięcie się na tyle, aby móc wyjść do ludzi zajęło mu rekordowo dużo czasu. Valerie dalej spała, kiedy wyszedł z łazienki po prysznicu. Nie przeszkadzało jej nawet to, że nie posiadał najmniejszych oporów przed hałasowaniem. Uznał jednak, że należy mu się ten komfort. Tylko z uwagi na to, że jej nie zostawił w tym przeklętym klubie poprzedniej nocy.

Kiedy skończył robić mroczne kreski, które tylko podkreślały szarość jego cery i ubrał się w najmniej krzykliwy strój spośród tych, które poprzedniego dnia przywołał do apartamentu, na podwórku zaczynało się już ściemniać. Z dawna nie napełniany żołądek burczał nieprzyjemnie, domagając się posiłku. Już samo to było dziwne. Od kilku tygodni doprowadził go do tak minimalnych wielkości, że odczuwanie głodu średnio go dotyczyło.

Sięgnął po telefon z zamiarem zadzwonienia do obsługi i natychmiast po odblokowaniu ekranu omal nie wypuścił go z rąk.

Data. Nie zgadzała się data...!

Mógłby przysiąc, że kiedy wyczarowywał portal w Nowym Jorku był wtorek. Nie było możliwe, by przespał aż sześć dni...!

– Szlag by to... – wysapał, wytrzeszczają w zaskoczeniu oczy i natychmiast znalazł numer Nathana Ruelle. Wilkołak odebrał po raptem jednym sygnale.

– CO TY SOBIE, KURWA, WYOBRAŻASZ?! – ryknął w słuchawkę.

Magnus odsunął telefon od ucha i skrzywił się. Kac dalej mu dokuczał.

– Wybacz – mruknął, kiedy litania przekleństw ustała. – Byłem dosyć zajęty.

– I zostawiłeś mnie sam na sam z oszalałym z niepokoju wampirem – warknął Nate.

Magnus mimowolnie się uśmiechnął. Alec się o niego martwił! To była wiadomość godna katuszy słuchania głosu Nathana.

– Dasz mi go? – zapytał z suchym gardłem. Zaraz jednak z tego zrezygnował. Wściekłość Nathana była niczym przy milczącej dezaprobacie Alexandra. – Albo przekaż, że nic mi nie jest.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz