Rozdział 30. Nathan Ruelle bohaterem

657 84 41
                                    


Wraz z nastaniem poranka Alec nie poszedł spać. Siedział sztywno pod ścianą, opierając o nią plecy i zastanawiając się jak władował się w te szambo.

Magnus też nie wyszedł. Wyczarował sobie kawę, której zapach teraz wypełniał drażniąco całe pomieszczenie i udawał ostentacyjnie, że nie widzi wrogich spojrzeń, które posyłał mu Alec. A robił to z nadzwyczajną wprawą, co jakiś czas unosząc kpiąco brew, jakby się bawili, a nie kłócili.

Przypominało to taniec, co Alec uznał za wyjątkowo śmieszne, dlatego wraz z tą myślą, parsknął suchym chichotem. Magnus spojrzał na niego, jakby od zawsze podejrzewał go o problemy psychiczne.

– Nie masz ciekawszych rzeczy do roboty? – warknął na niego Alec, ale długo nie udało mu się utrzymać powagi. Znowu się zaśmiał i mógłby przysiąc, że przez oblicze Bane'a również przemknął lekki uśmiech, ale ten zniknął, zanim zdołał się upewnić.

– Tak się składa, że mam – przyznał Magnus, odkładając telefon, którym się chwilę wcześniej bawił na blat kuchenny. Zerknął na wciąż związanego wilka.

Nathan, cały czas pod wilczą postacią, leżał z łbem złożonym na kolanie Aleca. To Lightwood go tak ułożył i Magnus zdobył się tylko na milczące wywrócenie oczami.

– Nic cię tu nie zatrzymuje – zauważył Alec, wywracając oczami. – Potrafię jeszcze robić notatki – dodał, z lekką drwiną w głosie. Zabrzmiało to bardziej uszczypliwie niż planował pierwotnie.

– Nie podejrzewałbym cię o to! – zaświergotał Magnus. Westchnął jednak i odchylił się do tyłu na krześle, huśtając się na tylnych nogach. – Nigdzie się nie wybieram. Widziałem jak na niego patrzyłeś – dodał i tym razem jego ton nie był słodki. Brzmiał raczej jak pantera, gotowa do ataku. Albo obrony, chociaż Bane nigdy nie przyznałby się do troski względem Nate'a.

Alec przełknął ślinę i spojrzał gdzieś w bok.

– Byłem głodny – wyjaśnił niemrawo, sam nie wiedząc po co w ogóle to robi. – Nie jadłem nic...

– Kłamiesz – zamruczał melodyjnie Bane. – Wiem kiedy kłamiesz, Lightwood. Znam cię.

Alec parsknął, wykrzywiając usta w zjadliwym uśmiechu.

Magnus pochylił się do przodu, patrząc na niego przenikliwie. Jego oczy przyciągały wzrok Aleca i chłopak bezsilnie poddał się tej potrzebie. Zatonął w złoto-zielonych tęczówkach

– Co ukrywasz? – zapytał bezczelnie Bane.

– Nie twój interes – odparł Alec, nie zmieniając miny.

– Zniknąłeś na siedem lat, podejrzewam, że wiodłeś bardzo interesujące życie w tym czasie, zważywszy na to, że nikt nie wie gdzie byłeś. Ale poszperałem trochę – rzucił Magnus niezobowiązująco. – Instytut w Seattle wystawił za tobą list gończy.

Alec zamarł i mina mu zrzedła. Słowa Magnusa podejrzanie przypominały groźbę. Alec nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek Magnus groził... komukolwiek! A nawet jeżeli, jego groźby jeszcze nigdy nie brzmiały tak... tak... prawdziwie...

Wzdrygnął się i wtopił długie palce w sierść na karku przyjaciela. Dotyk szorstkiego futra uspokajał, a przynajmniej na tyle, na ile Alec był gotów się teraz uspokoić, co prawdę mówiąc niewiele pomogło.

– Skąd pewność, że za mną? – zapytał słabym głosem.

– Mam swoich informatorów – odparł Magnus, wzruszając wdzięcznie ramieniem. – Jeden z nich mówił, że miałeś przygodę... i maczałeś wampirze paluszki w bardzo przykrej sprawie.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz