Rozdział 18. Zaginął czarny kot. Niebieskie oczy. Wysterylizowany.

631 87 19
                                    


Jace miał wrażenie, że ktoś kopnął go z całej siły w brzuch.

Serce dudniło mu w piersi nieregularnym rytmem, kiedy zerwał się do biegu. Alec był szybszy od niego, zręcznie uskakując przed pierwszym ciosem. Był jednak na to gotów, podcinając wampirowi nogi. Lightwood przetoczył się po posadzce, prędko łapiąc równowagę i Jace zamachnął się mieczem, uderzając głowicą w brzuch wampira.

Ciche syknięcie poprzedziło zgrabny manewr. Alec wykorzystał impet pchnięcia, wykręcając Jace'owi rękę, ale zanim zdołał go unieruchomić, ten przerzucił go przez ramię. Dysząc ciężko, Herondale przystawił czubek miecza do szyi wampira.

– Za wolny – warknął.

Przez chwilę wydawało mu się, że widzi na ustach dawnego przyjaciela uśmiech, ale zanim się upewnił, poleciał na ścianę, kopnięty z całej siły w brzuch. Uderzył o cegły i pociemniało mu przed oczami.

Silniejszy... Dużo silniejszy... pomyślał ledwo przytomnie, wywijając się od kolejnej próby obezwładnienia go. Wykonał półobrót, umykając przed rękoma wampira i uderzył łokciem w krzyż Aleca. Wampir wysunął nogę do przodu, łapiąc równowagę i spojrzał przez ramię.

Teraz już nie miał wątpliwości. Na ustach Lightwooda błąkał się delikatny uśmiech.

– Wciąż najlepszy, Jace! – pochwalił go, unosząc dłonie. – Poddaje się, nie mam szans.

– Kretyn! – krzyknął Jace i zwinął dłoń w pięść. W ułamku sekundy ta spotkała się z twardą szczęką Aleca.

Wampir znów upadł na podłogę. Splunął nieelegancko i otarł rękawem krew z ust. Spojrzał na plamę, jakby z niedowierzaniem i uśmiechnął się szerzej.

– Latam za tobą jak debil po całym mieście, a tobie się zachciało zakupów i spotkań z byłym?! – wrzasnął Herondale, tracąc resztki cierpliwości.

Alec spojrzał na niego z żalem. Jace potrafił rozpoznać ten specyficzny wyraz twarzy. Zbolałą minę Aleca pogodzonego z tym, że zasłużył na swój los. Widział ją tyle razy, że nie potrafił zliczyć. Ten smutny uśmiech, te migoczące łzami oczy...

Podszedł bliżej, zaciskając ręce z bezsilnej złości.

– Powinienem cię posłać do piachu – warknął. Był wściekły, ale za złością kryło się coś jeszcze. Tuż pod skórą, gotowe do wybuchu w każdej chwili. – Powinienem sprawić, że poczujesz to, co ja poczułem!

– Powinieneś – przyznał łagodnie Alec, nie wstając z ziemi.

Wampir nie wyglądał jak Alec, którego Jace zapamiętał. Nie chodziło o brak run, ani o nowo nabytą płynność ruchów. Alecowi brak było czegoś innego... Jace potrzebował chwili, by to dostrzec, ale kiedy mu się udało, był wstrząśnięty.

Leżała przed nim namiastka jego brata. Marna podróbka, złamana przez los. Nie było pewności siebie, wypracowanej z wielkim trudem przez lata. Ani zapalczywego ognia w oczach. Był tylko bezbrzeżny żal. I tylko dlatego Jace osunął się na ziemię i przygarnął go mocno do siebie, zamykając w uścisku.

– Powinieneś się odezwać – wyszeptał mu drżąco do ucha. – Poradzilibyśmy sobie, to tylko...

– Nie, Jace – przerwał mu cicho Alec, nie poruszając się.

– Jak możesz tak mówić?! Jak mogłeś...?! Jak... – głos uwiązł Jace'owi w gardle i blondyn zakrztusił się łzami.

Tak dziwnie było mieć go w ramionach. Nieruchome ciało, twarde i... martwe. Nie słyszał bicia jego serca ani oddechu. Nie czuł ciepła, które niegdyś towarzyszyło nierozerwalnie takim uściskom. Nie czuł, że trzyma Aleca, a jednak był pewien, że to on.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz