Rozdział 19. Zombie is coming

648 81 7
                                    


Alec z konsternacją wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Wystarczyło raptem kilka minut spędzonych na rozmowach z Jace'm i na powrocie do domu, żeby jego skrzynka wiadomości pękała w szwach.

"Widziałeś to ładne, egzotyczne ciacho, które ci podesłałem?" zapytał Nathan, dostawiając obok wiadomości emotikonkę, która zamiast oczu miała dwa serduszka. "Żebyś ty wiedział, jaką on minę zrobił, kiedy o tobie mówiłem!"

"To ciacho ma imię" Alec wystukał odpowiedź, siadając na kanapie. Korciło go, żeby iść się napić. Najlepiej alkoholu, ale w domu go nie posiadał, a do świtu pozostało niewiele czasu. Poza tym dawno pojął, że nie powinien poddawać się chwilowym zachciankom. Szczególnie, jeżeli chodziło o używki.

"Tak, owszem, ma" odpisał Nathan. Alec oczyma wyobraźni aż za dobrze widział jego rozbawioną minę. Nie musiał się wysilać. Nathan miał wybujałą wyobraźnie. I był prawdopodobnie największym istniejącym fanem Maleca.

Malec. Alec i Magnus. Lightwood pamiętał, że kiedy pierwszy raz usłyszał tę nazwę, opluł biednego wilkołaka piwem, zakrztusił się, a Jace siedzący obok zjechał ze śmiechu na podłogę.

"Nienawidzi mnie" wystukał na klawiaturzę telefonu i przez chwilę czekał na odpowiedź. Nie nadchodziła.

Westchnął ciężko i rozejrzał się po mieszkaniu. Rzeczy Vincenta leżały dalej w tym samym miejscu, w którym je zostawił poprzedniego dnia, kiedy wychodził na Nocny Targ. Nic się nie zmieniło. Tylko dlaczego miał te dziwne przeczucie...? Coś w mieszaniu się zmieniło i nie wiedział co.

– Może to moja wyobraźnia... – mruknął sam do siebie, wstając z fotela.

Zaczął krążyć bezwiednie po mieszkaniu, z roztargnieniem inwentaryzując swoje rzeczy. Nie było ich wiele. Nie był zwolennikiem gromadzenia. Miał tylko kilka najpotrzebniejszych przedmiotów, niemal nie posiadał naczyń, a kilka ubrań, które zabrał ze sobą z Portland mieściły się w dwóch pierwszych szufladach komody. Miał jednak kilka pamiątek i broń.

Tak. Broni miał dużo. Zarobki w firmie ochroniarskiej Carli nie były wielkie, ale po odliczeniu kosztów utrzymania, stać go było na dobrą broń. Kolekcjonował ją, bo ta przypominała mu o dawnych czasach. Poza tym, tylko to potrafił robić w życiu – walczyć. Nic więcej mu nie zostało.

Kolejna wiadomość sprawiała, że omal nie wypuścił noża z rąk. Wyłuskał telefon z kieszeni i spojrzał na ekran.

"Niemożliwe! Tak nie reaguje ktoś, kto nienawidzi. Wiesz, co zrobił na wstępie? Nie wiesz, to ci powiem. Otóż niegdyś-twoje-ciacho uznało, że w ramach zastraszania mnie, cobym im zdradził czym się obecnie zajmujesz, sprawdzi pojemność moich płuc. Dusząc mnie. Te ślady wyglądają jakbym miał jakąś asfikcje autoerotyczną."

Alec przekrzywił głowę. Sam nie wiedział, co go bardziej w tej wiadomości dziwiło. Nazwanie Magnusa "niegdyś-twoje-ciacho", fakt, że ten uznał za stosowne dusić Nathana, czy to, że wilkołak wciąż uznawał to za zabawną anegdotę, udowadniającą tezę o ich rzekomo wiecznej miłości. Z miłości podduszę twojego ex, żeby cię wyśledzić i znaleźć dla twojego parabatai... Tak. To zupełnie normalne.

W końcu musiał uznać, że najważniejsza w tej historii była reakcja Magnusa i jego zaangażowanie.

Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej Bane miał tak niską tolerancję na odmowę. Magnus zwykle tryskał humorem nie agresją, nawet przy spotkaniach z osobami, które go drażniły, przerażały albo których zwyczajnie nie lubił. Nie bywał też specjalnie mściwy, więc nie mogło chodzić o prostą potrzebę zrobienia Alecowi na złość czy zranienia go. Magnus w ogóle nie ranił ludzi. Nie z premedytacją i nigdy świadomie.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz