Rozdział 48. Przyczyny kaca stulecia

415 65 82
                                    


Drink szumiał mu w głowie. Wszystko wokół było zamazane i odległe. Głosy docierały do niego jak zza kurtyny, przytłumione i niewyraźne. Wszystko było doskonale nie takie, jakie powinno być. Nawet kolory wydawały się intensywniejsze, bardziej nasycone i jaskrawe.

– Potrzebuje... – wymamrotał na próbę, skłaniając się w kierunku Valerie. Pożałował tego natychmiast. Wypełniony jedynie płynnym alkoholem żołądek wywinął fikołka i omal nie zwrócił jego zawartości na jej kolana. Wyprostował się tak szybko, na ile pozwalał mu skołowany błędnik.

Wstał. Robienie dobrej miny do złej gry weszło mu w krew, więc posłał przyjaciółce szeroki uśmiech. Chwiejnym krokiem skierował się, jak miał nadzieję, w stronę wyjścia. Powietrze... potrzebował powietrza. Świeżego powiewu znad zatoki.

Podziemna część klubu zdążyła się wypełnić po brzegi. Magnus brnął między spoconymi ciałami, niezdarnie obijając się o nie. Kiedy opuścił gardę? Był pewien, że pił jedynie własny alkohol, a kieliszka nie spuszczał z oczu... Chyba, że to Valerie...

Szlag by to! Nie powinien jej ufać.

Wszystko wirowało. Każda myśl w głowie umykała, zanim zdążył ją uchwycić i zachować. Gdzie były te drzwi...? Drzwi...? Szedł do drzwi? A może do łazienki? Łazienka też by się przydała, tylko gdzie te cholerne drzwi...?!

Tłum wypchnął go na ścianę. Magnus niemal bezwładnie uderzył o nią plecami. Nie towarzyszył temu ból, chociaż mógłby przysiąc, że z taką siłą, powinien chociaż na chwilę stracić oddech. Jego to tylko rozbawiło. Zachichotał, zasłaniając usta dłonią.

Ponad tym wszystkim był jeszcze senny. A nie powinien być. Jego magia dawno powinna się zregenerować, zadbał o to, zanim wyszedł z loftu. Och... Loftu, jego cudownego mieszkanka. Czy Alec pomyśli, żeby nakarmić Prezesa? Słodki, kochany Alec, na pewno pomyśli. Jego słodki, kochany Alec. Najdroższy Alexander...

Tak bardzo za nim tęsknił. Potrzebował go teraz. Alec by go przypilnował, przytulił. Na pewno by tak było, to w końcu Alec. Jego słodki, kochany Alec.

Ktoś na niego wpadł. Ładna dziewczyna. Dziewczyna. Nie. Nie miał ochoty teraz na dziewczyny, ale jego ciało zareagowało samo. Podniecony do granic możliwości odskoczył od niej. Nie miał już czternastu lat! Coś było nie tak! Nie powinna go podniecić dziewczyna i to samym tylko dotykiem, kiedy jedyną osobą, na jaką miał ochotę, był Alexander Cholerny Lightwood!

Potrząsnął głową. Świadomość własnego ciała wróciła do niego leniwie. Najpierw przyszedł ból głowy i suchość w ustach. Najgorszy kac jego życia. A potem doszły silniejsze mdłości. Ledwo zdołał nad nimi zapanować, pochylając się do przodu, blady i spocony.

Myśl, myśl – powtarzał do siebie. Może nawet mamrotał to pod nosem. Ile już był w tym klubie? Godzinę? Dwie? Całą noc...? Czas mknął między jego palcami, pozbawiając go całkowicie kontroli. A wraz z czasem uciekała jego magia. Czuł się słaby. Słabszy niż kiedykolwiek. Senny.

– ... że cię nie szukają? – usłyszał niedaleko siebie.

Chichot, dziewczęcy i słodki, niczym dzwoneczki na wietrze, z tym mu się kojarzył. Zerknął w tamtą stronę i musiał zaprzeć się rękoma o ścianę, by nie rzucić się w kierunku jego źródła zalany wściekłą furią.

Stała tam. Patricia we własnej osobie, cała i zdrowa. Alec jej szukał, potrzebował jej, a ona była tu!

Alec... powinien do niego wrócić. Nie teraz, teraz nie mógł, ale powinien. Musi do niego wrócić. Nie może go zostawić.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz