Rozdział 7. Czy Izzy wie.

630 88 2
                                    


Lily krążyła przy wejściu do Sanktuarium już drugą godzinę. Simon patrzył na nią z braku lepszej rozrywki, postanawiając uprzejmie nie interesować się, dlaczego wampirzyca wygląda na tak wzburzoną.

– Czemu byłaś tu tak wcześnie? – zapytał na samym początku, kiedy dopiero rozkładał na jednym z biurek raporty, które kazała mu uzupełnić Clary. Potrzebował komputera, a zasady Instytutu jasno mówiły, że nie wolno mu korzystać z własnego sprzętu. Tylko dlatego tu był.

Lily spojrzała na niego wtedy tak, jak patrzy osoba, która bardzo chce udzielić odpowiedzi, ale nie może. To podsyciło ciekawość Łowcy, ale nie drążył. Miał przeczucie, że informacja, którą dziewczyna mogłaby się z nim podzielić nie tylko by mu się nie spodobała, ale też mogłaby go wpędzić w kłopoty. Dawno już przywykł do myśli, że niewiele plotek, które mogły zawierać imię Jace'a nie wpędzało w takowe. A jego poranne zniknięcie było podejrzane.

Westchnął ciężko i zerknął na zegarek.

– Słońce zaszło jakieś dziesięć minut temu– stwierdził z zaskoczeniem. – Już możesz iść, jak się tak strasznie niecierpliwisz.

– Nie na to czekam – fuknęła Lily, przerywając na chwilę spacer. Spojrzała na Simona spod przymrużonych powiek. – Ty nie masz nic do roboty?

– Mam – Simon wskazał na raporty przed nim. – Ale drepczesz mi w zasięgu wzroku i nie umiem się skupić.

– Gdybyś wiedział! – zawyła Lily, odchylając głowę do tyłu. – Też byś szalał, gwarantuje ci to!

– Ale nie wiem. – Simon wzruszył ramionami. – Jakoś mnie nie ciągnie, wiesz?

– Nie wiesz co mówisz! – sapnęła Lily, wytrzeszczając oczy. – Oh!

W odpowiedzi na jej cichy okrzyk drzwi Sanktuarium otworzyły się, ukazując Jace'a we własnej, złotej osobie. Simon przyjrzał mu się z nieukrywanym zainteresowaniem.

Jace wyglądał na poirytowanego, kiedy przepuszczał w drzwiach Maię. Dziewczyna pozdrowiła Simona wesołym machaniem ręką i skierowała swoje kroki ku stołowi narad. To tu zapadały najważniejsze decyzje, a przynajmniej Clary chciała wierzyć, że tak jest. Simon przestał tak uważać, kiedy był świadkiem tego, jak jego żona zawiera skomplikowaną umowę przy butelce wina w salonie Magnusa. Wtedy pojął, że takie umowy zawiera się wszędzie, gdzie Bane miał akurat dostęp do alkoholu.

– Jeden trop – powiedział cicho Jace, odpowiadając na niewypowiedziane na głos pytanie Lily.

Wampirzyca oklapła.

– Tylko jeden? A jaki? – zapytała.

Jace szarpnął głową, wskazując na Simona.

– Oho – mruknął Lovelace. – Nie podoba mi się ten wzrok. Czy Clary wie, co knujecie? – rzucił, udając przerażenie. – Albo... Czy Izzy wie. Bo jak Izzy nie wie, to ja nie chcę wiedzieć! – zastrzegł od razu.

– Clary wie – warknął krótko Jace i opadł na krzesło. Zarzucił nogi na stół.

W głowie Simona uruchomiła się ostrzegawcza lampka. Jace zawsze tak robił, kiedy usiłował wyglądać na rozluźnionego, ale jego emocje szalały. Miało to miejsce za każdym razem, kiedy kłócił się z żoną. Pech chciał, że jego żona była również parabatai Simona i jego najlepszą przyjaciółką zarazem. Jeżeli Jace coś przeskrobał, to jemu przyjdzie próba udobruchania Clary, zanim ta wpadnie na jakiś głupi i szalony pomysł, pod destrukcyjnym wpływem rozmowy z Magnusem.

– Stary, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. – Simon pokręcił głową.

On i Jace byli dobrymi przyjaciółmi. Simon zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że najlepszymi. To był burzliwy proces, który nijak miał się do normalnego zawierania przyjaźni, ale kiedyś ktoś wyjaśnił mu, że tak właśnie wygląda przyjaźń z Jacem. Co jak co, ale do osądu Aleca w tej sprawie Simon miał zaufanie, dlatego tak właśnie zaczął go traktować. Ale Jace'a w takim stanie jak tego wieczoru ciężko było znieść, nawet kiedy wiedziało się o nim to i owo.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz