Alec patrzył zahipnotyzowany na kapiącą z kranu wodę. Kropla za kroplą. Dźwięk roznosił się po pomieszczeniu w irytujący sposób, ale nie był w stanie zmusić się do tego, żeby wstać i dokręcić kran.
– Trzy tysiące czterysta – odliczył i gapił się dalej.
Oprócz jego szeptów w mieszkaniu panowała niezmącona cisza.
Cisza oznaczała spokój, a tego w krótkim życiu mężczyzny zawsze brakowało. Odkąd pamiętał, zawsze coś się wokół niego działo. Na początku była to tylko Isabelle. Będąc dzieckiem była okropnie głośna, a z czasem ta tendencja do robienia wokół siebie rumoru tylko narastała. Potem Max, kolejne dziecko, tylko odrobinę mniej irytujące od swojej starszej siostry. I Jace, który, choć pozostawał milczący, potrafił wpaść w kłopoty siedząc nieruchomo na krześle.
Apogeum nastąpiło, kiedy ich skład zasiliła Clary, niosąc ze sobą gadatliwość Simona i wszędobylski brokat Magnusa. Ta trójka nieodwracalnie sprawiła, że cisza stała się w życiu Aleca towarem deficytowym.
– Trzy tysiące czterysta dwadzieścia trzy – liczył dalej.
A jednak Alec, o czym mało osób wiedziało, tak naprawdę nie lubił ciszy. Wszyscy uważali, że ktoś taki jak on powinien ją lubić, a Lightwood nie wyprowadzał ich z błędu. Tak naprawdę cisza go irytowała. Cisza oznaczała spokój, a spokój z kolei oznaczał samotność. Dla Aleca samotność była najgorszą karą, jaką można było mu wymierzyć, dlatego przez wiele lat dobrowolnie w niej tkwił.
Wyznawał zasadę, że lepiej zranić się osobiście, niż dać komuś do ręki taką broń. A jednak przez lata życia jako śmiertelny Nephilim zatracił umiejętność izolowania się od ludzi. A zaczęło się niepozornie. Od głupiego trzymania za rękę na łożu śmierci, kiedy umierał w agonii zatruty jadem demona.
Zaczęło się na Magnusie. Jak w zasadzie wszystko, jak musiał przyznać Alec. To nie Clary była kołem zamachowym, które nakręciło spiralę życia towarzyskiego, lecz właśnie Bane, z jego kocimi oczami i niesamowitą umiejętnością sprawiania, że Alec otwierał się na ludzi. Z początku powoli, z czasem nie wyobrażając już sobie, że może znowu być samotny.
A potem przyszła tamta noc i wszystko zaczęło się od nowa. Jedna noc, a Alec czuł się tak, jakby między nim a resztą świata wydrążył się kanion, którego nie umiał przeskoczyć. A może tylko nie potrafił spróbować...? Zamiast tego wytworzył mur, za który wstęp miała tylko jedna osoba i to tylko dlatego, że swoim oślim uporem przypominała mu w tym Jace'a.
– Trzy tysiące czterysta sześćdziesiąt osiem.
Wraz z Magnusem w jego życiu pojawiło się też wiele innych, hałaśliwych rzeczy. Muzyka, taniec, imprezy... Alkohol pity w niemożliwych ilościach. Seks, który zawsze kojarzył się z westchnieniem i szelestem pościeli. Głośne bicie serca i szum krwi w uszach, kiedy Bane się do niego uśmiechał.
– Trzy tysiące czterysta siedemdziesiąt sześć – wyszeptał.
Alec kiedyś uważał, że spokój i cisza mu się należą. W końcu tyle poświęcił, a wymagał tylko kilku godzin w tygodniu, kiedy nie słyszy nic. Nie wiedział, czego chciał.
– Trzy tysiące czterysta osiemdziesiąt.
Teraz cisza była irytująca. Spokój był nudny. Cisza i spokój oznaczały irytującą nudę i samotność.
– Trzy tysiące czterysta osiemdziesiąt pięć.
Skoczył na nogi i nim ostatnia kropla zebrała się na filtrze kranu zatkał go dłonią i dokręcił kurek. Starannie dopilnował, żeby woda nie miała możliwości dalszego kapania.
CZYTASZ
Mam krew na rękach
FanfictionUkrywanie się, to jedna z jego licznych umiejętności. Jace był tego świadom, kiedy przeczytał wiadomość od Blue. Nie potrafił jednak powstrzymać złości. Tyle lat, tyle bólu, tyle strachu... Znajdę go, pomyślał, zaciskając palce na rękojeści serafick...