Rozdział 12. Na pewno jest jakiś powód

562 79 15
                                    


Magnus patrzył z mieszaniną uprzejmego zainteresowania i niechęci, jak Cat wraca do stolika. Pozwolił się tu wyciągnąć tylko dlatego, że czarownica zrobiła mu wykład o społecznej odpowiedzialności, jego powinnościach jako jednego z liderów Podziemia i masę innych frazesów, przytykając to przekleństwami o tym, że śmierdzi i powinien umyć zęby. Niechętnie przyznał jej rację, uznając, że skoro i tak pije od rana do nocy, to chociaż zrobi to w towarzystwie.

Ostatnie dni dłużyły się niemiłosiernie. Nie potrafił pojąć, skąd u niego tak sprzeczne emocje. Targała nim złość, rozpacz, tęsknota... Do tego ostatniego najtrudniej było się przyznać, ale czuł się tak głęboko zraniony... jak jeszcze nigdy i nie potrafił też zlokalizować źródła tego bólu.

– Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – mruknął do Catariny, kładąc głowę na blacie. Był zimny, a jego policzki rozgrzane kolejnym dniem zalewania mordy mocnym alkoholem. Nie dało się już tego ująć w bardziej poetycki sposób. Ilekroć trzeźwość pukała do jego świadomości, zatrzaskiwał jej drzwi przed nosem. Tym razem na tapecie była tequila.

– Jakbyś poszedł zamiast mnie, to pewnie byś wiedział dlaczego – odpowiedziała mu z przekąsem, siadając tuż obok. – Nie bardzo wiem, jak ci powiedzieć, co widziałam na dole, żebyś nie uznał mnie za wariatkę.

– Tak? – Magnus spojrzał na nią dokładnie tak, jak sobie tego nie życzyła, czyli jak na wariatkę. – W ciągu ostatnich dni widziałem i słyszałem tyle, że niewiele mnie już jest w stanie zdziwić, Cattie.

– Jakbyś mógł wykazać szczątkową wdzięczność, to byłoby niezwykle miło. Załatwiam twoją pracę! – prychnęłą Cat.

– Nie mam pracy – zauważył niezwykle trzeźwo jak na swój stan Magnus. – Kiedy ostatnio sprawdzałem, bycie Wysokim Czarownikiem Brooklynu opierało się głównie na piciu do niedzielnych pogadanek Nocnych Łowców i organizowanie najlepszych imprez po tej stronie kraju – wyjaśnił, umyślnie postanawiając przemilczeć całą resztę jego dokonań. Jak to ujmowała Jocelyn? "Małe dziecko – mały problem, duże dziecko – duży problem"? To by się zgadzało. W miarę jak jego mali Nephilim rośli ilość problemów, jakie na niego sprowadzali tylko rosła.

Jeden z nich miał ku temu szczególne umiejętności. Jak inaczej nazwać to, że potrafił to zrobić nawet zza grobu?

Cat spojrzała na niego z niesmakiem.

– Nie chcesz mi mówić, to nie. – Magnus wzruszył ramionami. – Poradzę sobie bez wielce...

– Na dole jest Lightwood! – wypaliła Cat i skuliła ramiona, jakby spodziewała się wybuchu ze strony Magnusa.

Nic takiego nie nastąpiło, więc uchyliła powieki. Magnus dalej siedział w tym samym miejscu, bawiąc się od niechcenia nóżką od kieliszka. Tylko odrobinę zmarszczył brwi.

– Cóż... – powiedział powoli. – To wielce niefortunne, że Isabelle postanowiła opuścić w nocy swoje bezpieczne mieszkanie. Ale może to dobrze.

– Nie mówię o Izzy! – powiedziała z naciskiem Cat. – Nie uważasz, że gdybym o niej mówiła, to już goniłabym ją do domu? Jest moją pacjentką.

– Jaki inny Lightwood może plątać się po Nowym Jorku? – zapytał ironicznie Magnus, posyłając jej krzywy uśmiech. – Reszta gryzie piach, albo jest w Alicante, pamiętasz?

– Twój Lightwood – odparła kobieta, przyglądając mu się spod zmrużonych powiek. – Ale ty już o tym wiesz, prawda? To stąd twój podły humor.

– Nie wiem o czym mówisz – warknął Magnus, odwracając głowę. Wypił jednym haustem całą zawartość kieliszka i przywołał sobie więcej, wspaniałomyślnie nie fatygując w tym celu kelnerki.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz