Rozdział 51. Korowodem wspomnień

533 72 46
                                    


Sen nie przyniósł ukojenia. Magnus zbudził się po świcie, cały spocony i zmęczony nawet bardziej niż przedtem. Rzadko miewał sny prorocze, to fakt, ale z jakiegoś powodu zawsze były one nieprzyjemne i zwiastowały rychły koniec świata. Nauczył się ich nie bagatelizować, chociaż wyznawał również zasadę nie układania sobie do nich życia.

Zwlókł się z łóżka z trudem, od razu kierując swoje kroki ku łazience. Wisząc smętnie oparty o umywalkę, przyjrzał się swojemu odbiciu. Jego twarz wciąż była nienaturalnie szara i blada. Ochlapał ja wodą, pragnąc jedynie pozbyć się śladów snu z kącików oczu. Podkrążonych powiek nie miał możliwości zamaskować, więc nie próbował. Chwilę walczył ze sobą, żeby zmusić się do prysznica, a ten, chociaż był jego ostatnią nadzieją na znośny poranek, okazał się męczarnią. Skóra w kontakcie z wodą wydawała się napięta i wysuszona.

Jakby tego było mało, wciąż miał problem z opanowaniem własnej magii. Była silniejsza niż poprzedniego dnia, kłębiła się pod jego skórą, mrowiła na koniuszkach palców, ale bał się z niej korzystać. Teraz jej reakcja była jeszcze bardziej nieprzewidywalna. Względnie spokojnie czuł się dopiero, kiedy zajął czymś myśli.

Zszedł na parter najciszej jak tylko potrafił. Ragnor wciąż spał, bo nie zastał go ani w salonie, ani w gabinecie. Przygotowania zaczął więc na własną rękę. Powolne, metodyczne sporządzenie eliksiru, który miał ich wprowadzić w sztuczny trans pozwoliło mu na odpoczynek i tak jak zakładał Ragnor, Magnus skończył, kiedy zbliżało się południe. Dopiero wtedy Fell zszedł na dół, wciąż ziewając nieelegancko.

– Jak idzie? – zapytał, spodziewając się zapewne odpowiedzi, że Magnus dopiero zaczyna. Wytrzeszczył w zaskoczeniu oczy, kiedy Magnus wskazał na dwie fiolki.

– Stygnie – oznajmił beznamiętnie Bane.

– Wstałeś...? Niewiele rzeczy wyciąga cię z łóżka przed południem – zauważył Ragnor, przywołując od niechcenia dwa kubki z kawą.

Magnus wzruszył ramionami. Nie miał ochoty się tłumaczyć, dlatego śniadaniową porcję kofeiny wypili w milczeniu. Ragnor przez cały czas przyglądał się przyjacielowi, starając się dociec, czego jeszcze mu nie mówił. Musiał się jednak poddać. Magnus nie należał do osób, które otwarcie rozmawiały o swoich problemach. Cudem i tak wydawało się, że z problemem przyszedł do kogokolwiek innego, nie próbując wcześniej samobójczych prób na własną rękę. To jednak Ragnor wpisywał do listy "Magicznych Wpływów Alexandra Lightwooda".

– Wiesz czym cię otumanili w tym klubie? – nie wytrzymał Fell, odstawiając filiżankę na stolik.

– Nie – odparł lakonicznie Magnus. Westchnął i przesunął po rozczochranych włosach palcami. Zdążyły wyschnąć po prysznicu, ale Bane nie zadał sobie najmniejszego trudu zapanowania nad nimi.

– A masz zamiar się dowiedzieć? – dopytywał Ragor.

Magnus spojrzał na niego ponuro. Jego wzrok był lodowaty. Złote oczy lśniły niebezpiecznie w dziennym świetle. Nieruchome źrenice nadawały mu wygląd drapieżnika, niby leniwie rozłożonego na kanapie, ale w rzeczywistości czujnego i gotowego do ataku w każdej chwili.

– Nie muszę – odpowiedział, odstawiając z namysłem kubek po kawie. – Nie interesuje mnie tamten klub, Ragnor. Byłem tam, bo chciałem dowiedzieć się więcej o tym, co stało się z Aleciem, kiedy zniknął z Nowego Jorku. Mam przekonanie, że dowiedziałem się więcej, niż chciałem. Jeżeli moje przypuszczenia są słuszne, to Alexander natrafił na sprawę dużo większą... Być może związaną z moim oponentem. Muszę wiedzieć tylko to, co tam widziałem.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz