Prolog

2.1K 125 33
                                    


   Alec gapił się z przerażeniem na zakrwawiony sztylet w swoich rękach. Stal błyszczała mokrym, jaskrawo czerwonym blaskiem, odbijając światło ulicznych latarni. Wciąż ściekała z jego dłoni, a kałuża pod jego nogami dotarła do butów, przenikając przez zdarte podeszwy trampek.

   Alec czuł jej smak na języku. Nieprzyjemny, gorzki smak, który kojarzył doskonale i czuł się tak, jakby to jemu właśnie odrąbano bez litości głowę. Zadygotał w konwulsjach, padając na kolana, krztusząc się, tracąc oddech, choć od wielu lat go nie potrzebował.

   Ciało przed nim już się nie ruszało, blade i nieruchome. Lightwood zdusił w sobie potrzebę dotknięcia go, choćby ostatni raz i tylko patrzył.

   Czyjeś ciepłe ramiona objęły go gwałtownie, kotwicząc w rzeczywistości. Alec kurczowo zacisnął palce na skórzanej kurtce intruza, ale wciąż nie wypuszczał z dłoni miecza.

   Czuł jego śmierć niemal fizycznie, w tej samej chwili, kiedy jego ostrze przecięło skórę, z ponurym mlaskiem odrywając głowę od korpusu.

   – Już dobrze, już po wszystkim, Alec – szepnął ciepły głos przy jego uchu.

   Lightwood ledwo go słyszał, wciąż gapiąc się na ciało.

   Jak doszło do tego, że zamordował z zimną krwią własnego chłopaka...

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz