Lily siedziała w salonie hotelu Dumort, popijając krew z pękatego kieliszka. Nogi miała podkulone na bogato rzeźbionym, obitym pluszem szezlongu. Jedną z jej drobnych stóp masowała rudowłosa, śliczna dziewczyna. Mogła mieć na oko kilkanaście lat, na pewno trochę zostało jej do pełnoletności. Była jednak śliczna, z piegowatym nosem i długimi, jasnymi rzęsami, rzucającymi cień na jej pokraśniałe policzki. Lily patrzyła na nią, ale myślami była daleko.
– Pani – odezwała się nieśmiało dziewczyna, zaprzestając na chwilę masażu. – Wydajesz się nieobecna... i smutna – szepnęła.
Lily wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na nią, posyłając dziewczynie słodki uśmiech.
– Nie bywam smutna – oznajmiła wyniośle i upiła łyk z kieliszka. Zawsze uważała, że nawet będąc krwiożerczym potworem, kobieta ma prawo do odrobiny elegancji. – Wciąż cię boli? – zapytała z troską, sięgając ku szyi dziewczyny.
Rudowłosa pokręciła gwałtownie głową, ale jej grymas zdradził coś wprost przeciwnego. Lily znów się uśmiechnęła, ale tym razem dużo bardziej drapieżnie. Powoli zdjęła nogę w kolan dziewczyny i przysuneła się do niej, nawet na chwilę nie tracąc z oczu pełnego popłochu, sarniego spojrzenia.
– Ciii... Już dobrze, Granuaile – wymruczała Lily, pochylajac się nad szyją dziewczyny. Uniosła dłoń, kładąc ją na jej ramieniu. – Nie możesz mi kłamać, moja słodka – szepnęła, trącając nosem ranę na jasnej niczym pergamin skórze.
– Ja nie... nie śmiałabym... – sapnęła rudowłosa, oddchylając ulegle głowę.
Lily czuła pod palcami szumiącą zachęcająco krew. W uszach słyszała dzwonienie przyspieszonego pulsu dziewczyny, jej bicie serca, rwący się oddech, pełen mieszanki trwogi i ekscytacji. Jej krew też będzie tak smakować. Adrenaliną, pożądaniem i odrobiną cierpkiego strachu, niczym wytrawne wino podane w noc orgii.
Natychmiast zganiła się za te myśli i jedynie przesunęła wilgotnym od śliny językiem po spoconej szyi. Świeża rana smakowałaby lepiej – pomyślała, ale zaraz przerzuciła odzianą jedynie w pończochy nogę przez zgrabne uda dziewczyny. Unieruchomiła ją, zyskując pełną kontrolę i złożyła delikatny pocałunek na wystającym kusząco obojczyku.
Granuaile nabrała ze świstem powietrza w płuca, tylko po to, by zaraz jęknąć rozkosznie.
Ich języki złączyły się w niespiesznym tańcu. Akompaniował im stary gramofon. Jazz pieścił delikatna melodią uszy, nastrajając i nadając ich ruchom rytm.
Lily sięgnęła w dół, zapuszczając lodowate palce pod koronkową koszulkę kochanki. Bardzo powoli, ciesząc się każdym odkrytym skrawkiem skóry, ściągnęła ją i odrzuciła bez krępacji na bok. Dwie, jasne i drobne piersi ukazały jej się przez oczami. Wampirzyca oblizała lubierznie wargi.
Pchnęła dziewczynę na miękki plusz. Rude włosy rozsypały się falami na czerwonym obiciu szezlonga, miejscami zlewając się z krwistym kolorem mebla. Granuaile westchnęła głośniej, a jej pierś zafalowała w nieregularnym oddechu, poruszając kobaltową grzywką wampirzycy. Ta poczynała sobie coraz śmielej, znacząc mokrą ścieżką pocałunków drogę przez szyję, aż do sterczących, ciemnych sutków. Drobnych, jak cała istota pod nią. Delikatnych, jak jej człowieczeństwo.
Wystarczyłoby teraz skręcić jej kark – pomyślała z czułym rozbawieniem Lily. Jeden ruch, nawet nie potrzebowałaby zbyt wiele siły, aby do jutra ten śmieszny, kruchy i pokraczny ludzik pod nią stał się takim, jak ona...
Na samą myśl o tym, jej kły wydłużyły się nieznacznie, a do ust nabiegło jej więcej śliny. Taka krucha...
Przyssała się niedelikatnie do sutków dziewczyny, myśląc już tylko o tym, by zedrzeć z niej resztę ubrań. I pewnie to właśnie by zrobiła, gdyby nie drzwi otwierające się z głośnym hukiem. Klamka odbiła się od ściany, a do pokoju ktoś wparował, zapominając o resztkach manier.
CZYTASZ
Mam krew na rękach
Fiksi PenggemarUkrywanie się, to jedna z jego licznych umiejętności. Jace był tego świadom, kiedy przeczytał wiadomość od Blue. Nie potrafił jednak powstrzymać złości. Tyle lat, tyle bólu, tyle strachu... Znajdę go, pomyślał, zaciskając palce na rękojeści serafick...