Rozdział 33. Jest tyle sposobów by umrzeć i tyle powodów by się rozpłakać

697 80 34
                                    


Piątkowa impreza nadeszła szybciej, niż Alec sobie tego życzył. W przeciwieństwie do poprzednich dni, te nie wlokły się niemiłosiernie w nieskończoność, lecz upłynęły w nerwowym wypieraniu tego, co miało niechybnie nadejść.

Edward szedł raźnym krokiem obok niego, pogwizdując melodyjnie. A Alec liczył kroki, z każdą chwilą coraz bardziej nerwowo wyglądając drzwi na klatkę Magnusa Bane'a.

Pod starym budynkiem, który kiedyś pełnił rolę magazynu, stało już kilka motocykli mieszkańców Hotelu Dumort. Od wlotu ulicy dało się słyszeć muzykę, płynącą z głośników. Alec skrzywił się, kiedy rozpoznał pierwsze takty starej piosenki Queen.

– Nie lubisz Freddiego? – zapytał Edward, łapiąc jego dłoń.

Alec zrozumiał dlaczego to zrobił ułamek sekundy za późno, by temu zapobiec. Wyminęła ich chichocząca para, zmierzająca również w stronę loftu Magnusa. Przyciszonymi głosami szeptali do siebie, wlepiając łakomy wzrok w ich stronę. Alec natychmiast obnażył kły, ale mocny uścisk Edwarda przywołał go do porządku.

– Nie tak, że nie lubię – bąknął, kiedy opanował złość.

Nie chciał jednak wdawać się w szczegóły. Pamięć, chociaż zawodna, wciąż mu dopisywała i służyła wiernie – na jego własną zgubę. Piosenka, która leciała z uchylonych okien loftu na Greenpoint była tą samą, którą Magnus skłonił go kiedyś do tańca, kiedy mieli kilka spokojnych dni między powrotem z Europy a spotkaniem Camille Belcourt. Była też akompaniamentem ostatniego, nie naznaczonego napięciem wspomnienia, które dzielił tylko z Magnusem.

Pamiętał doskonale tamten dzień. Izzy i Jace jeszcze nie wiedzieli, że wrócili wcześniej.

Wstał, przeciągając się leniwie. W łóżku był sam, ale zza uchylonych drzwi dochodził do niego zapach świeżej kawy. Słyszał krzątaninę czarownika, jego cichy, melodyjny głos. Uwielbiał, kiedy Magnus śpiewał.

Uśmiechnął się do siebie. Ta noc... Wypełniona podnieconym szeptem, dotykiem, smakiem skóry Magnusa... I zapachem, który teraz sprawiał, że Alecowi kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń.

Zasnął szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, zmęczony i spełniony. Magnus kołysał go do snu niespieszną pieszczotą, raz za razem przeczesując długimi palcami potargane włosy chłopaka.

Alec wyskoczył z łóżka i z lekkim zażenowaniem odnalazł swoje ubrania. Był nagi, co właściwie pewnie Magnusowi by nie przeszkadzało, ale on sam nie był gotowy na paradowanie bez ubrań po jego lofcie. Może kiedyś... w następnym życiu!

Kiedy już się ubrał, wymknął się bezszelestnie z sypialni i stanął w przejściu do salonu. Magnus w pierwszej chwili go nie zauważył, kończąc tworzyć kredą skomplikowany wzór na podłodze. Marszczył przy tym brwi w skupieniu, ale nie był niezadowolony. Wręcz przeciwnie. Wydawał się podekscytowany.

– Co robisz? – zapytał cicho Alec, upewniając się wcześniej, że Bane nie zniszczy swojego dzieła. – Myślałem, że masz urlop.

Magnus posłał mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów, ten zarezerwowany jedynie na leniwe poranki w towarzystwie Łowcy.

– To nie praca – odparł tajemniczo i wyciągnął dłoń w kierunku Aleca.

Chłopak przestąpił krok i po chwili Magnus całował go już do utraty tchu, obejmując w pasie tak lekko i naturalnie, jakby Alec właśnie po to został powołany na świat. Odsunęli się od siebie dopiero kiedy chłopak poczuł, że kolana mu się uginają od nadmiaru wrażeń.

Mam krew na rękachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz