- Księdzu, czy raki są dobre? – wrzasnął Leon wbiegając. Rzucił plecak pod ścianę, aż zahuczało.
- Leon, ostrożniej. Zniszczysz plecak i wszystko wewnątrz.
- No... - wzruszył ramionami. – Ale co z tymi rakami? Dobre są czy nie?
- Nie wiem, nie jadłem.
- To to się je? – Noel jak zawsze wsunął się po cichutku. – Błe...
- Wiecie, jak wyglądają raki? – spytałem.
- No, takie ze szczypcami, nie? – zawołał Leon. – Jak to jeść?
- Siadajcie. Opowiem.
- Super! - ucieszył się Noel. – Lubię jak księdzu opohiada.
Siedli po turecku na dywanie. Głowy oparli o dłonie i wpatrywali się we mnie swoimi kolorowymi oczami, wyraźnie spragnieni kolejnej opowieści.
- No to słuchajcie. Raki to takie małe zwierzątka, żyjące w czystej wodzie. Teraz są coraz rzadziej spotykane, ale dawno temu było ich w jeziorach i rzekach bardzo dużo. Mają twarde pancerzyki i faktycznie, dwa duże szczypce. Można je wyłowić, wrzucić do wrzątku i ugotować. Wtedy zmieniają kolor na czerwony. I wydłubuje się mięsko z pancerzyka i szczypiec.
- I to jest dobre? – powątpiewał Noel.
- A jak to ubić, skoro ma thardy pancerz i szczypce? – Leon był bardziej praktyczny.
- Nie zabija się. Wrzuca się żywe do wrzątku. Wtedy piszczą i giną.
- To okrutne! – Noel zalał się łzami. – Jak tak można! Nigdy nie zjem raka!
- A skąd to hiesz, księdzu, jak nigdy nie jadłeś? – zaciekawił się Leon.
- Tata mi opowiadał. Jak był mały, mniejszy niż wy teraz, to mieszkał w Grodnie. To jest teraz na Białorusi, wtedy to była Polska. Trwała wtedy wojna, druga wojna światowa. Czasy były straszne. I bardzo często nie było co jeść. Wtedy mój tata ze swoimi braćmi chodził nad Niemen – to rzeka, nad którą leży Grodno – i łowili raki. Jak mieli pełne wiadro, to nosili do swojej mamy, czyli mojej babci, i babcia gotowała raki na obiad.
- Biedne raki – westchnął Noel.
- Jak mieli wybór – zjeść raki lub umrzeć z głodu, to jedli. A wy, co byście wybrali?
- Ja bym zjadł... - odrzekł pewnie Leon. – Nahet z ciekahości. Nie musiałbym być głodny.
- A ja nie... - płaczliwie rzucił Noel. – Biedne raki... Trahę bym jadł!
- Jak kroha! – zaśmiał się Leon.
Po chwili spoważniał.
- Ale to księdzu nie pasuje... - wyszeptał, marszcząc czoło.
- Co nie pasuje?
- No, bo pani móhiła o Łukaszu, tym co nie pojahił się od początku roku h szkole, że nie będzie z nami chodził, bo ma raka. To nie może go zjeść i przyjść do szkoły?
- Albo hypuścić do rzeki? – dodał Noel.
- A, to pani mówiła o raku, nie o rakach. To co innego – odpowiedziałem.
- Jeden grzyb, jeden rak czy dha raki – wzruszył ramionami Leon. – Jakie to ma znaczenie?
- Czasem słowa, mimo że brzmią identycznie, mają różne znaczenia. To homonimy. Jak zamek. Może być zamek w drzwiach – wskazałem na wielki zabytkowy zamek w drzwiach zakrystii.
CZYTASZ
Leon i Noel
Teen FictionBliźniacy Pjoter i Pawuł w marzeniach nazywają siebie Leon i Noel. Mają proste, dziecięce marzenia: aby tatuś nie bił częściej jak raz w tygodniu... Pjoter jeszcze chciałby, aby Pawuł nie wbiegł się zabić pod samochód, jak już raz próbował... Czyli...