Fotelik samochodowy

152 14 0
                                    

Ruszyłem pod szkołę. Formalności chwilę czasu zajęły, ale w końcu Leon i Noel zostali zapisani jako uczniowie klasy 4 A. Dostałem listę wymaganych przyborów szkolnych i polecenie stawienia się na rozpoczęciu roku z chłopcami jutro o ósmej rano.

Ruszyliśmy do centrum handlowego. Pojechałem przez Bema i to był błąd. Stał radiowóz i uśmiechnięty policjant pokazał mi lizakiem, że mam zjechać na bok. Posłusznie zjechałem, otworzyłem okno i położyłem ręce na kierownicy. Podszedł.

- Posterunkowy Wirciński, rutynowa kontrola – przedstawił się. – Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Trójkąt i gaśnica jest?

- Są dwa trójkąty i gaśnica – odparłem.

- Proszę pokazać – odsunął się od drzwi. Wyszedłem, otwarłem bagażnik, pokazałem oba trójkąty i gaśnicę.

- Dziękuję. – Zajrzał ponownie do środka. – Widzę, że synowie jadą bez fotelików. Będzie mandat. Zna pan przepisy?

- Tak, dzieci do półtora metra jeżdżą w fotelikach. Panie władzo, są u mnie od wczoraj. Jedziemy właśnie do sklepu kupić foteliki.

- To nie ma znaczenia. Wczoraj było wczoraj, dzisiaj jest dzisiaj. Mandat trzysta złotych za dziecko i sześć punktów karnych, razy dwa.

- Proszę zadzwonić do komisarza Dobrzejewskiego, on wszystko wyjaśni – zagrałem va banque.

- Wraca pan do samochodu i czeka, sprawdzimy samochód w komputerze i przyjdę.

Siadłem zniechęcony. Sześćset złotych, które mogłem wydać na dzieciaki, poszło właśnie w błoto...

Chłopaki chyba wyczuli sytuację, bo żaden ani się nie odezwał.

Po paru minutach policjant był z powrotem.

- Udzielę księdzu pouczenia. Powinien ksiądz sam pojechać do sklepu, kupić foteliki, a potem wieźć chłopców. Koniec pouczenia.

- W Smyku chyba powinni mieć pasy Smart Kid Belt. – kontynuował. - Są wygodniejsze dla dzieciaków takich dużych, a zapewniają równą ochronę. I chronią przed mandatem. – Uśmiechnął się.

– To wszystko, może ksiądz jechać! – Wyprostował się.

– Acha, komisarz kazał pozdrowić. – Nachylił się do mnie i szeptem dodał – Proszę się chłopakami dobrze opiekować. Gdybym dorwał ich ojca, to bym chyba pałą zatłukł. Ma szczęście, śmieć jeden.

Podjechaliśmy pod centrum handlowe. Swoim zwyczajem zaparkowałem na samym końcu i spokojnie ruszyliśmy przez olbrzymi parking do głównego wejścia.

- Najpierw objedziemy sklepy z lewej, potem z prawej, a na samym końcu pójdziemy do Oszołoma, dobrze? – zwróciłem się do chłopaków.

- Ty księdzu tu byłeś już? – zwrócił się Leon. – Jakie to hielkie!

- No, kilka godzin zejdzie, zanim zwiedzimy. Na szczęście w środku są restauracje, to coś zjemy. I lody na deser – mrugnąłem do Noela.

- Lody... - rozmarzył się Noel. - Hiesz księdzu, że tylko raz jadłem lody? Na hycieczke h Toruniu Józek dał mi liza pomarańczohych. Jakie to było dobre...

- A ja jadłem toffi i kokosohe – pochwalił się Leon.

- Kokosohe to ze śmietnika hyciągnąłeś – rzucił Noel.

- Nie ze śmietnika! – oburzył się Leon. – Z chodnika pozbierałem!

- Spokój, panowie – uścisnąłem obydwu za ręce. – Każdy dostanie smak, jaki będzie chciał. W wafelku, nie z podłogi, ani ze śmietnika. OK?

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz