Leoś i Noeś

110 10 3
                                    

Z workiem cukierków ruszyliśmy w kierunku Inowrocławia. Skręciłem w boczną drogę, zajechałem do Balczewa, na skraj lasu.

- Księdzu, to tu mieszkaliśmy – cicho wyszeptał Leon.

- Wyjdziemy? – zapytałem, gasząc silnik.

Niechętnie wygramolili się z auta. Złapali mnie za ręce i bardzo powoli ruszyliśmy w kierunku pożarzyska.

- To był nasz dom... - wyszeptał Leon, wskazując na spaloną ruinę.

- A to nohe beemhu hujka Hani – Noel wskazał na wrak samochodu.

- Chodź, pokażę ci naszą bazę – Leon pociągnął mnie za rękaw.

Podeszliśmy do wielkiego zbiorowiska malin, rosnącego na skraju lasu. Najbliższe nas krzewy były zniszczone przez samochody strażaków, zachowały się te bliżej lasu.

- Tutaj spędzaliśmy całe dnie, jak o nas nie pamiętali – wskazał Leon.

- Noce też, jak się dało – wyszeptał Noel. – Zimno było często. I padało...

- Ale były maliny! Uhielbiam maliny! A ty, księdzu? – zwrócił się do mnie Leon.

- Lubię...

- To czekaj, może jakąś znajdę dla ciebie – zanurkował pomiędzy krzewami.

Po chwili buszowania wypełzł z drugiej strony i z triumfem na twarzy podbiegł.

- Już nie ta pora, ale trzy udało mi się znaleźć! Dla ciebie! – wręczył mi trzy malinki.

- To po jednej dla każdego – odparłem, biorąc jedną.

- Moją też heź – szepnął Leon.

- I moją!

Zjadłem wszystkie trzy.

- Nie ma to jak leśne maliny... No to czas chyba jechać dalej? Leon, poprowadzisz do domu Mai?

Wsiedliśmy do samochodu. Leon czuł się wyróżniony nową funkcją.

- To musisz księdzu pojechać do szkoły, potem za placem zabah skręcić i cały czas prosto... - zaczął tłumaczyć.

- Powoli... Pamiętaj, że ja nie wiem, jak dojechać do waszej byłej szkoły. Musisz prowadzić po kolei: prosto, w prawo, w lewo...

- Prosto, h praho i h leho to byś dojechał księdzu do leśnego parkingu. Tam są stoły pod hiatami i ludzie zostawiali zahsze dużo jedzenia h śmietnikach. Czasem po kilka kiełbasek z grilla hyrzucali. Hiesz, jakich dobrych?

- Domyślam się... A do Mai, to jak?

- Najpierh od razu h leho, potem h leho, potem prosto...

Ruszyliśmy. Leon sprawdzał się jako pilot. Po chwili minęliśmy szkołę, plac zabaw i zajechaliśmy pod dużą posesję na końcu wsi. Zaparkowałem przed metalową bramą. Wysiadłem.

Bawiąca się na podwórku dziewczynka podeszła zaciekawiona do furtki.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – przywitała grzecznie. – Już biegnę po tatusia!

- Tato! Tato! – było słychać jej wołanie z domu. – Jakiś ksiądz przyjechał! Ale nie nasz ksiądz proboszcz!

Po chwili znany mi już młody strażak wyszedł z domu.

- O! To proboszcz! To proboszcz znalazł wtedy proboszcz tych młodych Kowalskich w lesie? Tak do nas dotarło, że zostali znalezieni i żem się zastanawiał, czy to wtedy to nie proboszcz aby, bo jechał do lasu... To Bóg wysłuchał naszej modlitwy!

- Naszej! – szepnął Leon wysiadając z samochodu.

- Piotruś! – zawołała z radością dziewczynka. – Jak ja się martwiłam o Ciebie! Jak ja płakałam za tobą! Za Pawełkiem też...

Noel wygramolił się z auta i stanął przy furtce.

- Wejdźcie! Żona ciasto upiekła, czekoladowo-wiśniowe!

- Tato, to ty wiedziałeś? – zapytała dziewczynka ojca.

- To miała być dla Ciebie niespodzianka...

- Jak ja się cieszę! Tak płakałam za Piotrusiem! Mogłeś coś powiedzieć, że przyjadą...

- No, Leon, jeszcze coś chciałeś – zwróciłem się do chłopaka.

- Leon? – Maja nie zrozumiała. – Przecież to jest Piotruś!

- My są teraz Leon i Noel – wyjaśnił Leon.

- Ale jak to? – dziwiła się Maja.

- Córuś, tamto życie spłonęło. Rozpoczęli nowe życie, więc mają nowe imiona. Teraz Piotruś nazywa się Leon, a Pawełek Noel.

- A... To jak Pani Katechetka mówiła o misjach, że tam w Afryce ze chrztem dzieci dostają nowe imiona, i zamiast Głodny Tygrys nazywają się Jasiu...

- No, tak mniej więcej o to chodzi – uśmiechnął się jej ojciec.

- To wy zostaliście ochrzczeni na nowo? – zainteresowała się Maja. – To można drugi raz?

Leon z Noelem tylko wzruszyli ramionami. Spojrzeli na mnie.

- Księdzu, ty wiesz? – zapytał się Leon.

- Maju, chłopcy szykują się do chrztu. Jeszcze nie byli ochrzczeni, teraz będą, za kilka tygodni – odpowiedziałem.

- Nigdy nie byłam na chrzcie takich dużych dzieci. Tatuś, zabierzesz mnie na chrzest Piotrusia... to znaczy Leosia?

- Jak proboszcz da mi znać kiedy – spojrzał na mnie.

- Powiadomię, jak tylko będzie znany termin – obiecałem.

Leon wystąpił naprzód, trzymając w dłoni ozdobną torebkę ze słodyczami.

- Maju, bo jest jeszcze coś... - zaczął niepewnie. – Tylko, że przestaniesz mnie lubić... I już nie będziesz chciała przyjechać do mnie...

- Zawsze będę Cię lubiła, głuptasku – uśmiechnęła się Maja. – Nawet, gdybyś zmienił imię na... na... - szukała w głowie jakiegoś imienia – na Adolf!

- Ale to nie o to chodzi... - wyszeptał jeszcze ciszej Leon. – Ja cię chciałem przeprosić... Bo hiesz... dahno temu, h szkole... to ja zniszczyłem ci plecak... Tak mi się podobały te odblaski na thoim plecaku, że oderhałem sobie jeden... i się htedy zepsuł zamek... To dla ciebie – nagłym ruchem wcisnął jej torbę z cukierkami i zwiał za samochód.

Maja przez chwilę stała oniemiała. Potem pokręciła głową i bez słowa powoli ruszyła do domu.

Zaszedłem za samochód. Na asfalcie, przytulony do opony płakał Leon.

- Hidzisz księdzu, już mnie nie lubi... - łkał. – Ale musiałem! Nie mogłem jej okłamyhać!

- Leoś! Noeś! Gdzie jesteście? – zabrzmiał wesoły głos Mai.

Wybiegła z domu, okrążyła samochód i siadła na drodze koło nas.

- To dla ciebie, a to dla ciebie – wręczyła chłopakom po odblasku, wyraźnie odciętym od plecaka. – Gdybyś mi powiedział, to bym wam sama dała, głuptasku. Chłopcy są tacy niedomyślni... Nie pamiętasz, co mówiła Pani o rycerzach?

- Że halczyli na miecze? – zdziwił się Leon.

- Że wybierali sobie damę swego serca, otrzymywali od niej chusteczkę i z dumą ją nosili na turniejach! – cierpliwie wyjaśniała Maja. – Będziecie moimi rycerzami i możecie nosić moje odblaski, bo chusteczki to mam tylko papierowe...

- To się nie gniehasz na mnie? – otarł łzy Leon.

- Na mojego rycerza?

- To jak wszystko ustalone, zapraszam Damę z Rycerzami i Proboszczem na ciasto i kawę! – przerwał nam ojciec Mai. – Czekoladowo-wiśniowe to moje ulubione, nie mogę się doczekać!

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz