Nowa Mama

128 11 7
                                    

Wpadli rozwrzeszczeni.

- Księdzu! Nauczyłem Connora chodzić na rękach po dnie basenu! – zakomunikował Leon zatrzymując się koło mnie.

- Pojedziemy na sałatkę do Maca? – Noel podbiegł tuż za bratem.

Pojechaliśmy. Zamówiłem dwie sałatki i dwa soki pomarańczowe.

- Pszę pana, tu brakuje! – Leon pobiegło odebrać gotowe zamówienie. – Nas jest trzech, a nie dhóch!

- Chwileczkę, zaraz sprawdzę – uśmiechnął się młody pracownik.

- Proszę nie sprawdzać, jest dobrze – podszedłem.

- Księdzu, źle jest! Zobacz! – Leon wskazał palcem. – Sałatka dla mnie. Sałatka dla ciebie. Dla Noela nie ma! Sok dla mnie. Sok dla ciebie. Dla Noela nie ma!

Zabrałem tacę i zaniosłem na stolik.

- Sałatka dla Noela – podałem. – I sałatka dla Leona. Sok dla Noela i sok dla Leona – porozstawiałem zamówienie.

- A ty, księdzu? – zdziwił się Leon. – Nie jesteś głodny? Po basenie? Zachorohałeś na koronahirusa?

- Nie zachorowałem. Po prostu... nie jestem głodny.

Leon zagłębił się w sałatce. Noel był nieprzekonany.

- Na pehno nie jesteś głodny? Jeździłeś na zjeżdżalni! Hidziałem! Może jednak jesteś chory? Czujesz zapach? – podstawił mi miskę ze swoją sałatką pod nos.

- Czuję koperek– odparłem.

- Bo mam sos koperkowy! Wolałbym czosnkowy, ale nie mają... W domuwolę gdy dajesz czosnek do sosu – skomentował Noel. – Czyli nie masz koronahirusa. Ale na coś musisz być chory. Nie jesz sałatki! To nie jest normalne!

Zajadał swoją sałatkę, co chwilę zerkając na mnie spod łba.

- Hiem! – krzyknął nagle. – Coś cię marthi! Jak mnie cos marthi, to też nic nie jem.

- A jak mnie coś marthi, to zjadam hięcej – odparł Leon. – Noel htedy nie je, to jest fajnie!

- A co cię marthi, księdzu? – zainteresował się Noel.

- Później wam powiem – odparłem.

- Teraz! Prosimy! – odpowiedzieli zgodnie w duecie. Jak oni to robili, bez żadnego umawiania się?

- No dobrze – westchnąłem. – Dzwoniła pani z Ośrodka Adopcyjnego. Znalazło się małżeństwo chętne do adopcji. Jutro przyjdą was poznać. Powinienem się cieszyć, że dostaniecie nową, fajną rodzinę, ale jakoś mi smutno.

- Zjedz za mnie – Noel momentalnie przystawił bratu swoją sałatkę. – Jacy oni będą? Tacy fajni jak ty, księdzu?

- Myślę, że dużo fajniejsi – odparłem. – Będziecie mieli i tatę, i mamę. I dom już na stałe. Będzie super!

- Acha... - westchnął Leon i spojrzał na puste pudełka po sałatkach. – Głodny coś jestem.

Dałem mu dwie dychy. Poszedł do działu ZAMÓWIENIA – ORDER.

- Ciekahe, jaki order zamóhi – uśmiechnął się Noel. – Śmieszna jest ta nazha.

- To po angielsku – wtrąciłem.

- Hiem, księdzu, uczę się angielskiego. Ale i tak to śmiesznie brzmi. Zamów order. Order z Ziemniaka! Pani h szkole nam takie robiła. Leon zahsze dostahał za biegi.

- A ty za co?

- Za naukę nie dahała, tylko za sport. A ja h akrobatyce umiem hięcej niż Leon. Ale on jest silniejszy... A pani nie oceniała akrobatyki, tylko szybkość...

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz