Lekcja wuefu

114 8 13
                                    

Wszystko co miło, szybko się kończy. Choć niektóre elementy wyjazdu naszego w ferie miłe nie były. Kto mógł przewidzieć, że taki będzie dramatyczny przebieg naszego odpoczynku w nowym dworku Owieczki?

Spełniły się słowa Leona, że podziękujemy mu za nazwanie papugi Bombą.

Kto mógł przewidzieć, że wedrze się do kuchni starzec, przewróci klatkę z papugami i położy na rozpalonej płycie kuchennej torbę, w której dźwigał stare niemieckie granaty wykopane gdzieś w okopach? Gdyby nie szalony bieg Leona za papugą, drącego się w niebogłosy „Bomba, Bomba", kto wie, ilu z nas doczekałoby się własnego pogrzebu w te ferie...

Ale poza takimi dramatycznymi wydarzeniami był czas i na odpoczynek. Spadł śnieg. Chłopcy ulepili bałwana. Dokładnie to całe stado bałwanów, po jednym dla każdego z nas. W kolejne dni objeżdżaliśmy okoliczne miasteczka. Szukali nowych skrytek geocache. Bliźniaki wciągnęli do tej zabawy również Michała i Connora. Leon dostał poważną konkurencję do wykrywania skrytek, już nie zawsze był pierwszym, który je znajdował. Codziennie wieczorem po ciemku rozgrywali bitwę na śnieżki. Nauczyli się palić w piecu pod blachą i w piecach kaflowych. Rąbali drewno. Pompowali wodę ze studni. A przy okazji podszlifowali nieco znajomość łaciny. To była zasługa Leona. Nie mówiąc nic nikomu podmienił mi w walizce mszał na zabytkowy, stuletni, bo spodobały mu się obrazki.

Ale to się skończyło.

W sobotę wieczorem wróciliśmy do Torunia. W niedzielę od rana Msze święte. Po obiedzie szybki wyjazd do Bydgoszczy. Skrytki czekają. Pojechaliśmy na dwa samochody, siódemką, z Michałem i Connorem oraz Piotrem i Mary. Chłopcy w ciągu dwóch godzin odnaleźli trzynaście skrytek. Piotr i Mary ciągle pogrążeni w rozmowie, jakby poprzednie dziesięć dni w dworku w lesie nie wystarczyło. Wieczorem zajechali do nas. Chłopcy ich uprosili, aby mogli rozegrać partię Boso przez Świat. Nie widziałem przeszkód. Poszedłem odprawić wieczorną Mszę, a Mary przejęła kierownictwo nad kuchnią.

Gdy wróciłem, zaciągnęli mnie do stołu. Sałatka z jakiejś zieleniny, tuńczyka, mozzarelli i oliwek już czekała.

- To ropucha, księdzu - wskazał palcem Leon. - Całkiem dobra.

- Roszpunka - skorygowała Mary.

- Nie wiedziałem, że mam w lodówce - zdziwiłem się.

- Bo nie miałeś - odparła Mary. - Connor z Michałem wczoraj wieczorem błagali nas, abyśmy namówili ciebie na wspólne wieczorne granie w planszówki, więc troskliwa matka popędziła do sklepu.

Leon przydźwigał z kuchni dwa dzbanki soku marchewkowo-jabłkowego, a „troskliwa matka" w tym czasie przyniosła mój toster, podłączyła do prądu na komodzie, obok położyła paczkę chleba tostowego, postawiła słoik masła orzechowego i słoik dżemu truskawkowego.

- Aby mi w czasie rozgrywki nikt nie zawracał głowy, że jest głodny! - wskazała na komodę. - Rączki macie, to nie przeszkadzać w grze! A jak się skończy sok, to pić wodę, marchewek więcej nie ma!

Już na wyjeździe zauważyłem, że Mary do gier planszowych podchodzi niezwykle poważnie.

Gra wciągnęła wszystkich.

Grubo po północy skończyliśmy rozgrywkę i nasi goście pojechali do domu. Odpowiedzialny ojciec ze mnie, nie ma co. Pierwszy dzień po feriach, a chłopców kładę spać o drugiej w nocy...

W poniedziałek rano zbudził mnie telefon. Spojrzałem. Kościelny. Czego chce o tak wczesnej porze? Odebrałem.

- Szczęść Boże, przyjdzie ksiądz nieco wcześniej? Jakaś pani się pyta o spowiedź...

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz