Zwyczajna sobota?

113 9 14
                                    

- Księdzu!

Zbudziłem się. Ujrzałem dwie pary kolorowych oczu wpatrzonych we mnie. Próbowałem oprzytomnieć. Bezskutecznie.

- Co się stało? Zaspałem?

- Nie, na bieg do Biedronki jest jeszcze czas. Dopiero druga trzydzieści... - wyszeptał Leon. Leon? Na pewno? Tak, prawe oko niebieskie. Leon. Ale o co im chodzi?

- Czemu mnie budzicie w środku nocy?

- No bo hczoraj opohiadałeś nam o podróży do Izraela, pamiętasz? – to Noel.

- Pamiętam. Chyba – próbowałem wrócić myślami do dnia poprzedniego. Faktycznie, sałatka grecka, izraelska bez sera i przeszliśmy do mojej podróży do Ziemi Świętej.

- No i myśmy chyba zasnęli h trakcie opohieści... - kontynuował Leon.

- No, tak było – przypomniałem sobie. – Dokończymy jutro. To znaczy dziś. Ale wieczorem...

- Ale czy gdy zasnęliśmy, dałeś nam buziaka na dobranoc? – Leon doszedł do sedna. – Bo coś nie mogę spać...

W tym był problem... Nie pamiętałem.

- Zabij, ale nie pamiętam... - przyznałem po cichu.

- Tak myślałem. Nie mogę spać! – poskarżył się Leon.

Ucałowałem każdego w czoło. Dwa razy. Zeszli z mojej kołdry i poszli do siebie. Jak oni przez sen byli w stanie zorientować się, że nie było buziaka? Zastanawiając się nad tym zasnąłem.

Kolejna pobudka była zgodnie z planem.

- Księdzu, biegniemy dziś do Biedronki po marchewkę?

Biegliśmy codziennie, oprócz niedziel, ale ten tekst Leona nieodmiennie budził mnie od... od dawna. Wydawało się, że to od zawsze, ale toż to połowa października, a znalazłem ich w ostatnich dniach sierpnia. Mniej jak dwa miesiące, a wydaje mi się, że to od zawsze...

Wstałem. Pobiegliśmy. Wybrali marchewkę, jabłka, jarmuż i cytrynę.

- Pan u nas codziennie z synami – zagaiła młoda kasjerka. – I codziennie coś zdrowego... Jak chciałabym mieć takiego męża w przyszłości... Żona musi być szczęśliwa...

- Nie mam żony... - odparłem krótko.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Przepraszam... Ja nie chciałam... Ja współczuję... - wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć.

- Nic się nie stało – uśmiechnąłem się do niej.

- Ale ja... - motała się dalej.

- Jest pięć po szóstej, większość ludzi jeszcze śpi. Uznajmy to za sen, dobrze?

- Och, tak... - opanowała się. – Sześć złotych, piętnaście. Miłego dnia!

- Miłego dnia! Do jutra!

Pobiegliśmy do domu.

Poranny soczek. Potem miałem w kalendarzu Mszę. Bliźniaki nie chcieli siedzieć w domu, przyszli wraz ze mną. Przynajmniej miał kto dzwonić dzwonkami. Śniadanie i pytanie, które musiał oczywiście paść:

- Księdzu, a co będziemy dziś robić?

- A na co macie ochotę?

- Nie hiem – wzruszył ramionami Leon. – To ty księdzu coś hymyśl fajnego.

- Móhiłeś coś o hobby – podjął temat Noel. – Jakie możemy mieć hobby?

- Różne ludzie mają. Jedni zbierają i układają kwiaty...

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz