Poranna gimnastyka

105 6 0
                                    

Bliźniacy w McDonaldzie wcisnęli w siebie po sałatce z kurczakiem i soku pomarańczowym, ale wyraźnie było im za mało. Dokupiliśmy w markecie marchwi, jabłek, gruszek i z pełnymi siatkami pojechaliśmy do domu. Wyjąłem z szafki wyciskarkę do soku. Szybko pokroiłem warzywa i owoce na kawałki i już po chwili każdy cieszył się pełną szklanką doskonałego soku.

- Księdzu, jakie to dobre! Czemu hcześniej nie robiłeś? – zawołał Leon. – Nie chohaj tej maszyny. Będziemy częściej robić. Mogę nahet obierać marchehkę!

- Jestem za, a nawet za! – odparłem. – Jutro w takim razie pobudka dwadzieścia minut szybciej.

- Czemu? – zdziwił się Noel.

- Dziesięć minut dodatkowo na przygotowanie świeżego soku rano. A dodatkowe dziesięć minut na bieg do szkoły.

- Nie odhieziesz nas? – zdziwił się Leon.

- Pani Mary mi zabroniła. Mówi, że codziennie do szkoły biegiem. Albo na rowerze.

Leon wyraźnie nad czymś myślał.

- Księdzu, ale to nie fair! Hyrolohałeś nas!

- Ja? – zdziwiłem się. – To pomysł waszej trenerki.

- Ja biegać mogę, nie h tym problem.

- To o co chodzi?

- O parkohanie... - spuścił głowę Leon. – No bo zahsze stajesz na tym znaku Kiss-and-Ride i dajesz nam buzi, a tak, to jak? Zostaniemy bez buziaka h czoło! Hiesz, czym to się może skończyć? Uhagi, hypadki, jedynki...

- Uwagi i wypadki już się pojawiły...

- A ile będzie bez ochronnego buziaka h czoło? Tego się dzieciom nie robi! – wytknął mi i poszedł pod prysznic.

Gdy zasnęli, siadłem do komputera. Ściągnąłem sobie zdjęcie znaku Kiss-and-Ride, i lekko go zmodyfikowałem. Wydruk w kolorze, laminat i gotowe. Ciekawe, jak zareagują rano...

Zbudził mnie Leon szarpiąc za ramię.

- Księdzu, hstahaj, sok trzeba zrobić!

No tak, nie przestawiłem budzika, a zapowiedziałem wcześniejszą pobudkę. Leon popędził do kuchni. Wyjął marchewkę, jabłka i gruszki.

- Jak to się obiera?

- Takiej młodej nie trzeba. Wystarczy umyć. Jabłka i gruszki też tylko umyć.

- A kahałki jak duże pokroić?

- Takie, aby się zmieściły w tę dziurkę – wskazałem otwór w maszynie.

- To ja robię!

Na desce byle jak pokroił marchewkę, jabłka i gruszki. Włączył wyciskarkę i chciał wrzucić pierwszą garść marchewki.

- Poczekaj!

- A co źle robię? – zdziwił się.

- Naczynie na sok z jednej, na odpadki z drugiej podstaw. Potem wrzucaj.

- A jo! – uderzył się ręką w czoło.

Szybko podstawił dwa dzbanki. Maszyna wytrwale wygniotła prawie litr soku. Leon wyjął trzy wielkie szklanki z szafki, rozlał każdemu po tyle samo soku, precyzyjnie pilnując równego poziomy w każdej szklance, złapał dwie szklanki i zaniósł do pokoju. Złapałem trzecią i poszedłem za nim.

- Noel jeszcze śpi? – zdziwiłem się, wchodząc.

- Co się księdzu dzihisz, dopiero piąta!

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz