Piotr i Paweł

188 14 3
                                    

Po dwóch kawach – dla dorosłych - i dwóch herbatach malinowych – dla chłopców – no i przede wszystkim po trzynastu kawałkach serniczka – chłopcy zjedli po cztery, pani doktor trzy, a ja dwa – ruszyliśmy w dalszą drogę. Zanim ruszyłem, zadzwoniłem do komisarza Dobrzejewskiego. Obiecał czekać przed komisariatem.

Droga na Grudziądzką trochę nam czasu zajęła – niedzielne popołudnie, to i korek się tworzy na remontowanym moście. Wreszcie dojechaliśmy. Znalazłem wolne miejsce na parkingu, złapałem bliźniaków za ręce i poszliśmy w kierunku komisariatu. Komisarz musiał nas wypatrzyć przez monitoring, bo zanim doszliśmy do drzwi, wyszedł nam na spotkanie. Ubrany był w białą koszulę z krótkim rękawem i granatowe chinosy. Wprowadził nas do środka.

Na widok umundurowanego policjanta w dyżurce chłopcy zaparli się w ziemię.

- Ja nie idę – wyszeptał Leon.

- Boję się – rozpłakał się Noel.

- Księdzu, obiecałeś – spojrzał we mnie z zawiedzioną miną Leon, a do oczu jemu również popłynęły łzy.

- Nie płacz, będzie dobrze – chciałem go przytulić, ale się wyrwał. – Co obiecałem?

- Że nie będziesz nas bił – głośno łkał Leon.

- Przecież nikt was nie bije? – uśmiechnąłem się do niego.

- On – Leon wskazał palcem na umundurowanego policjanta.

- Przecież on wam krzywdy nie zrobi. On tu pracuje. Pilnuje bezpieczeństwa takich maluchów jak wy.

- Tatuś.. móhił... że jak nas... milicjant... h mundurze... złapie... to tak nas pałką zbije... że nam tyłki popękają... jak zgniłe jabłka... - przez łzy wydusił z siebie Noel.

Młodego funkcjonariusza zatkało. Zrobił się cały czerwony.

- No ale to jest policjant, a nie milicjant – wtrącił szybko komisarz Dobrzejewski. – Mundur ma podobny, więc mogłeś się pomylić. Nie ma się co bać!

- Naprahdę? – Leon otarł łzy i spojrzał na mnie.

- Oczywiście, skarbie – przytuliłem go do siebie. Tym razem nie opierał się. Drugą ręką przygarnąłem Noela. Po chwili przestał płakać.

- To co, idziemy?

- Dobrze – wyszeptał cichuteńko Noel. Poszliśmy w głąb komisariatu, ale chłopcy na wszelki wypadek schowali się za mną, gdy mijaliśmy młodego policjanta.

Budynek od dawna prosił się o remont. No tak, są inne priorytety, inne urzędy wyposaża się w marmury, a policja musi zadowolić się olejną lamperią. Weszliśmy do pokoju, w którym urządzony był kącik zabaw dla dzieci. Chłopcy zostali tutaj, a my przez niewielkie drzwi obok wielkiego lustra wiszącego na ścianie weszliśmy dalej. Znalazłem się w gabinecie komisarza Dobrzejewskiego. Przez okno ukryte za lustrem mogliśmy obserwować chłopców. Siedli na miękkich workowatych pufach i z zaciekawieniem rozglądali się wokół. Wypatrzyli jakieś samochodziki i zaczęli jeździć nimi po podłodze.

- Niech się bawią – rzekł komisarz. – Mamy sporo dokumentacji do uzupełnienia. Formalnie to byłaby sprawa Inowrocławia, ale ze względu na kontekst zgodzili się chętnie na przekazanie sprawy do mnie. Z połowy województwa podobne sprawy do mnie trafiają – uśmiechnął się smutno.

Wypełniał dokumenty. Nagle zastanowił się nad jedną rubryką, spojrzał w inny dokument, jeszcze w inny i wreszcie spojrzał na mnie zdziwiony.

- To gdzie ich ksiądz znalazł?

- W lesie koło Balczewa. Mogę zaraz nawet współrzędne geograficzne podać, bo siedzieli na skrytce geocaching.

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz