Targ śniadaniowy

90 7 5
                                    

Wieczorne rowerowe szaleństwa po parku trochę poprawiły chłopcom humory, ale wyraźnie widziałem, że nie są szczęśliwi przejściem na zdalne nauczanie.

Następnego ranka poruszali się po domu ze spuszczonymi głowami.

- Hej, radości trochę! - zawołałem. - Może czekoladę na poprawę humoru?

- To nie fair, księdzu! - poskarżył się Leon. - Mamy fajną nohą szkołę. Nohych kumpli, którzy się z nas nie śmieją. A nahet czasem czegoś nam zazdroszczą! Michał z Connorem ogłosili h klasie, że oni też stają się bliźniakami! I hszystko takie hydaje się piękne! I szkołę zamykają! Kiedy ja nahet przyrodę zacząłem lubić!

- I będziemy jak ciołki sami siedzieć h pustej szkole h sali z komputerami - pociągnął nosem Noel.

- Mówiłem już, że żadnego siedzenia w pustej szkole nie będzie - zareagowałem. - Będziesz siedział tu, w domu, przy swoim komputerze.

- Nie mam komputera... - westchnął Noel. - To kupę pieniędzy kosztuje! Przecież nie kupisz nam naraz dhóch koputeróh...

- O to się nie martwcie. A na razie zakładamy uśmiechy na buzie i do szkoły. Wykorzystajcie ten dzień!

- Dobra - westchnął Leon.

- Smutasom nie daję buzi - ostrzegłem.

- Co? - wrzasnął Leon. - Ja się nie smucę!

Zaczął się wykrywiać teatralnie na wszystkie strony. Noel widząc brata zaczął się śmiać jak szalony. I ja się uśmiechnąłem. Po chwili dobry nastrój udzielił się i Leonowi.

- Teraz z radością daję buziaka na drogę - dałem każdemu w czoło dwa buziaki. Po chwili już pędzili po schodach na dół.

A sam wyjąłem paczki, w których przyszedł sprzęt komputerowy. Uruchomiłem laptopy, Skonfigurowałem system Windows, wgrałem zabezpieczenia, Office, Teams, skonfigurowałem słuchawki z mikrofonami. Podłączyłem router WiFi, skonfigurowałem, zalogowałem swój komputer i bliźniaków. I od razu i telewizor, może się przydać. Niby nic, a czas zszedł prawie do obiadu. Spojrzałem na dzieło. Zarzuciłem kurtkę i wyszedłem na miasto. W sklepie dla plastyków mieli suchą kalkomanię. Kupiłem literki, wróciłem do domu i ozdobiłem laptopy, myszy i słuchawki podpisami „Leon" i „Noel". Przynajmniej się nie pomylą. Sprzęt ustawiłem na biurkach. Usłyszałem tupot nóg na schodach.

- Księdzu, jak fajnie dziś było h szkole! Hszyscy płakali! - krzyknął Leon wbiegając. Dobrze, że nie „jaki ja głodny jestem", jak dotąd bywało, z mojej głupoty.

- I to było fajne, że wszyscy płakali? - zdziwiłem się.

- No! Nikomu się nie podoba siedzenie h domach! Poza Dżesiką i jej koleżankami, ale ja ich nie lubię! Baby są głupie!

- A Maja ci się podobała - wtrącił Noel, który niepostrzeżenie wszedł za bratem.

- Maja to nie baba! To... to... to młoda kobieta! - wytłumaczył Leon. - Kobiety są fajne. Pani Mary jest kobietą. A baby są głupie, i już!

- Na pożegnanie zrobiliśmy sobie na dużej przerhie targ z kanapkami - wtrącił Noel. - Thoje kanapki hzbudziły furorę! Hszyscy nam zazdrościli! Choć nie hiem, co tam było... Chyba tuńczyk i jajko, a co hięcej to nie hiem.

- I traha była! - wrzasnął Leon. - To znaczy... sałata - dodał ciszej. - Nahet pasohało.

Nie poprawiałem go. W kanapkach była rukola. Przyjdzie czas na odróżnianie różnych gatunków zielenin.

- A co mieli inni? - zaciekawiłem się.

- Michał bułki z serem i pomidorem. Jezus słodkie drożdżowe bułeczki. Dobre. Ale nie kosztuj! - szybko zastrzegł Leon.

Leon i NoelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz