Rozdział 30

419 42 18
                                    


Massimo wyglądał zupełnie jak nie on. Jego zawsze zadbany dwudniowy zarost przemienił się w rozczochraną szczecinę. Skrzętnie układane każdego dnia w perfekcyjną fryzurę włosy teraz przypominały gniazdo bliżej nieokreślonego gatunku ptaka. W worach, które mężczyzna trzymał pod oczami, można by zmieścić z pięć kilo ziemniaków. Popękane usta przypominały taflę Oceanu Arktycznego zaraz po przepłynięciu lodołamacza. Wymemłana marynarka sugerowała bliskie spotkanie trzeciego stopnia z gardłem jakiegoś brytana, postrzępione na nogawkach spodnie z jego zębiskami, a poprzedzierana w poprzek koszula – z pazurami. Wszystko to było jednak niczym w porównaniu z ostatnią rzeczą, która rzuciła mi się w oczy.

- Założyłeś czarny pasek do brązowych butów – wyszeptałam, po czym z wrażenia opadła mi szczęka.

W odpowiedzi usłyszałam jedynie przeciągły szloch Czarnego a potężny spazm rzucił jego ciałem w stronę drzwi. Biedaczyna potknął się niefortunnie o próg i wywinął takiego orła, że gdyby nie puchaty dywanik witający gości w przedpokoju, mężczyzna straciłby połowę zębów.

- Co się rypło, kochanie? – zapytałam, schyliwszy się, przeturlawszy go na plecy i podniósłszy go do pozycji siedzącej. Usiadłam na nim okrakiem, żeby pozbawić jego ciało możliwości ruchu, po czym wychyliłam się i zatrzasnęłam drzwi. Jeszcze tego mi było trzeba, żeby sąsiedzi gadali.

- Wszystko, Graziello – wybełkotał Massimo. – Wszystko się rypło, mio amore.

- No, ale jak to: wszystko? Ktoś umarł? – zapytałam.

- Ja zaraz umrę z rozpaczy.

- Ktoś kogoś porwał? – zgadywałam dalej.

- Ja zaraz porwę sobie resztki koszuli.

- Ktoś spalił twoją posiadłość? – nie dawałam za wygraną.

- Ja zaraz spalę się ze wstydu.

- Nie wypalił ci jakiś interes? – kombinowałam.

- Ja zaraz wypalę sobie z gnata w łeb.

- Zdradziłeś mnie? – wycedziłam przez zęby.

- Ja zaraz zdradzę ci wszystko.

- No! – ucieszyłam się. – Wreszcie do czegoś dochodzimy!

- Ja zaraz dojdę... - Massimo zawahał się, a następnie zmienił zdanie: - Nigdzie nie dojdę, bo wszystko się rypło!

„I weź tu gadaj z takim" – pomyślałam. Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że muszę zmienić taktykę.

- Mówże, co się stało! – wrzasnęłam. Zacisnęłam dłonie na połach jego marynarki i mocno nim potrząsnęłam. – Ale już! Bo cię zaraz strzelę!

- Ach, to strzelaj!

No to strzeliłam. Zamachnęłam się jak tenisistka przed asem serwisowym i tak go zdzieliłam, że omal mi nie odpadła ręka. Czarny zakwiczał niczym zarzynane prosię, następnie złapał się za zmieniający barwę policzek, a gdy nieco uśmierzył ból pocieraniem zaczerwienionej skóry, wysyczał:

- Coś ty, babo, powariowała?

- Tylko nie: babo! – obruszyłam się. – Sam jesteś baba, bo przychodzisz tu i ryczysz o Bóg wie co. Poza tym zezwoliłeś na tego plaskacza.

- Masz rację. – Pociągnął nosem. – Przepraszam.

- Wybaczam. – Uśmiechnęłam się. – Policzek trochę popiecze, ale za to chyba zdołałam cię wreszcie ocucić.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz