Rozdział 38

365 36 33
                                    


- Grażynko, obudź się – usłyszałam zza sennej mgły znajomy głos mówiący po angielsku z włoskim akcentem.

Z bólem serca i skrzypieniem powieki uchyliłam jedno oko.

- Co się stało, Domenico? – wycharczałam.

- Wstawaj, zesrałaś się.

- Co takiego?! – Momentalnie otrzeźwiałam i wytrząsnęłam z głowy resztki snu. Zaciągnęłam się powietrzem z sypialni, ale nie poczułam żadnego niepokojącego smrodku. No, może trochę kwaskowatego odoru spoconego ciała, ale na pewno nie kupy. Wyobraziłam sobie, jak by wyglądało gówienko, które przeszło przez sznureczek stringów i aż się wzdrygnęłam na samą myśl.

- Żartowałem. – Młody Włoch parsknął. – Chciałem, żebyś się prędko wybudziła, bo musimy się już zbierać.

- Zbierać dokąd? – zapytałam skonfundowana. – Na poprawiny?

- Na mecz się musimy zbierać. Pierwszy gwizdek za niecałe dwie godziny.

- Jak to: na mecz? To jednak gramy w Polsce?

Domenico położył mi dłoń na policzku i czule mnie po nim pogłaskał.

- Nie było poprawin. Twoja mama tak się porobiła na weselu, że wszystko odwołała i zapisała się do klubu anonimowych alkoholików. Zresztą, nie planowaliśmy przecież pojawiać się na poprawinach, bo po południu mieliśmy wracać na Sycylię. Przespałaś to wszystko, a także całą następną noc.

Kiedy skończył mówić, poczułam tak nieznośny ścisk żołądka, że aż jęknęłam. Młody Włoch zareagował w okamgnieniu.

- Chcesz kebaba? – zapytał. – Massimo przywiózł ich z Polski całą lodówkę. Mogę ci zaraz odgrzać jednego. Pokroić w plasterki?

Nie mogłam odmówić.

*

Na stadion dotarliśmy pół godziny przed czasem. Choć niebo było dziś zachmurzone i zapowiadało się na deszcz, przebrałam się szybciutko w samochodzie w kusy strój cheerleaderki i udałam się w pobliże wciąż jeszcze pustej ławki rezerwowych naszego zespołu.

Skinęłam na przywitanie trenerowi przeciwnej drużyny, Eugenio. Skłonił się w odpowiedzi, ale nie omieszkał poczęstować mnie kpiącym uśmieszkiem. Jego trzecioligowcy rozgrzewali się już na boisku i nawet im to, jak na moje niewprawione oko, nieźle wychodziło. Kuzyn Czarnego nie poznał jeszcze jednak naszych jedenastu asów z rękawa. „Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni" – pomyślałam i wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu, którego mężczyzna już nie zobaczył.

Dziesięć minut przed godziną zero naszego teamu nadal nie było na murawie. Pojawił się natomiast pan sędzia. Przywitał się z Eugenio, a następnie podszedł do mnie.

- Dzień dobry, Grażynko – przemówił płynną polszczyzną i wyciągnął do mnie rękę.

- Pan Edek? – Nie mogłam ukryć zdziwienia.

- Tak jest! – mężczyzna potwierdził, puszczając do mnie oko. – Edward Kłak we własnej osobie.

Odruchowo spojrzałam na jego wyglancowaną na błysk łysinę i uśmiechnęłam się. Nie miałam pojęcia, jak oni to załatwili, ale skoro arbitrem meczu miał być mąż mojej koleżanki z pracy, wygraną mieliśmy w kieszeni. Nawet gdyby na boisko wbiegło jedenaście Grażynek!

- Nie wiedziałam, że jest pan sędzią piłkarskim.

- Raczej: byłem – sprecyzował. – Kiedyś robiłem to profesjonalnie, teraz już zdrowie nie to, ale wciąż jeszcze hobbystycznie posędziuję juniorów albo... - Rozejrzał się po murawie. - ...trzecioligowców z Palermo.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz