Rozdział 7

1.4K 102 77
                                    


Przez kolejnych kilka minut Czarny przedstawiał swoją historię. Nie przerywałam mu. Słuchałam uważnie, raz za razem podgryzając plasterek prosciutto, upychając do ust kąsek pecorino i wciągając jak odkurzacz aromatyczne zielone oliwki. Opowieść była niesamowita pod każdym względem. Jak się bowiem okazało, miałam przed sobą człowieka, który po strzelaninie spędził kawał czasu w śpiączce, wyśnił sobie w trakcie jej trwania przepiękną kobietę, która skradła mu serce, następnie zlecił namalowanie Bóg raczy tylko wiedzieć ilu portretów tej niewiasty u szeregu współczesnych Canalettów i innych Michałów Aniołów, iks lat później natrafił na nią tutaj na Sycylii, porwał ją i obiecał, że ją wypuści po trzystu sześćdziesięciu pięciu dniach, jeśli ta się w nim nie zakocha, a żeby nie było za nudno, okazał się szefować jednej z włoskich mafii i być multimilionerem. Gdybym przeczytała o czymś takim w książce, pewnie by mi się spodobało, bo któż nie lubi romansów z gangsterami i pokręconą fabułą, ale w rzeczywistości wszystko to brzmiało po prostu zabawnie. Przed wybuchnięciem śmiechem hamowała mnie jedynie świadomość, że opowiadający te bajania mężczyzna miał przy sobie pistolet a dałabym sobie rękę uciąć, że nie należał do takich, którzy machają bronią jedynie na pokaz.

- ...a potem rzuciłaś we mnie ręcznikiem i wszystko się posypało. – Po tych słowach wreszcie zrobił krótką przerwę, chyba na zaczerpnięcie oddechu. Gdy przez następnych kilkanaście sekund nie podjął opowieści, odniosłam wrażenie, że oczekuje ode mnie jakiejś reakcji.

- Jak to: posypało? – zagaiłam więc, nie wiedząc co innego mogłabym odpowiedzieć.

- Kiedy wycelowałem w ciebie i skupiłem na tobie całą swoją uwagę, nagle zalało mnie tsunami wspomnień. Przed oczy wstąpiły mi obrazy widziane podczas śpiączki, ale nie te, które zatrudnieni przeze mnie mistrzowie wymalowali na płótnach i o których opowiadałem ci chwilę temu, tylko ich prawdziwe wersje. Wstydziłem się ich i wyparłem je lata temu, zastępując wizerunkami bogini, którą mogłaś podziwiać na tych wszystkich malowidłach, a teraz wróciły.

- Nie rozumiem – przerwałam mu, skonsternowana. – Czyli wcale nie miałeś wtedy wizji tej całej Laury?

- Nawet przez chwilę. – Westchnął. – Ale uświadomiłem to sobie dopiero dziś późnym popołudniem. Prawdziwa dziewczyna z moich snów to... - Zawahał się. - ...ty.

Moja reakcja na taką bombę mogła być tylko jedna, szczególnie że już od dłuższego czasu powstrzymywałam się: puściłam głośnego bąka. Nie miałam pojęcia, czego dosypał Bóg do kociołka, kiedy mnie stwarzał, ale odkąd sięgałam pamięcią, na wybitnie śmieszne dowcipy zawsze reagowałam soczystym piardem. Dopiero po nim następował wybuch śmiechu. Tak było i teraz – najpierw wystrzał z armaty, a zaraz za nim niekontrolowany rechot. Nie jakiś tam chichot jak na damę przystało, tylko ryk w niebogłosy z obowiązkowym chrumkaniem i zasysaniem powietrza raz na trzy sekundy. Nawet nie zauważyłam, kiedy spadłam z krzesła i zaczęłam tarzać się po trawie.

- Wystarczy! – Po ogrodzie rozległ się gniewny wrzask, mrożąc mi krew w żyłach i skutkując tym, że mój napad histerycznego śmiechu w mgnieniu oka zakończył się.

Podniosłam wzrok na Massimo. Stał nade mną, w jednej dłoni dzierżąc rewolwer, a w drugiej ubitą szyjkę butelki od szampana. Skapywała z niej złowieszczo resztka pieniącego się trunku. Włoch miał mord w oczach i trząsł się z wściekłości. Powinnam ze strachu ponownie zlać się w majtki, ale po pierwsze, żadnych na sobie nie miałam, bo przecież przylazłam tu w szlafroku, a po drugie, chwilowe przerażenie zaczynało prędko ustępować pod naporem wzbierającej we mnie nowej fali wesołości. Nie minęło pięć sekund a ja znowu zatrułam powietrze donośnym pierdnięciem, po czym roześmiałam się na dobre.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz