Rozdział 8

1.2K 94 39
                                    


Obudziło mnie mocne szarpnięcie za ramię. Odruchowo zerwałam się do pozycji siedzącej i prędko okazało się to moją zgubą, albowiem z wielkim impetem przydzwoniłam czołem w coś twardego. Uderzenie było tak silne, że przed oczami zamigotały mi plejady gwiazd. Zaklęłam szpetnie. Gdyby mamusia to usłyszała, toby mnie z pewnością wydziedziczyła, oddała do adopcji i zabrała mi ostatni słoik nutelli. Kątem ucha usłyszałam równie soczystą wiązankę, ale zdecydowanie cichszą oraz wypowiedzianą po włosku.

Kiedy minutę później ostry ból głowy przeszedł w tępe ćmienie a wzrok wyostrzył mi się na tyle, że mogłam widzieć coś więcej niż wielobarwne plamy, zorientowałam się, że znajduję się w tej samej komnacie, w której przebywałam przed kolacją. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu autora włoskiego steku przekleństw, ale nie dojrzałam nikogo. „Dziwne" – skonkludowałam w myślach, po czym przysunęłam się do krawędzi łoża i z gracją gazeli zeskoczyłam na podłogę.

- Auu! – jęknął dywan pod moimi stopami.

Spojrzałam w dół, gdyż to trochę niepojęte, żeby coś tak miękkiego wydało taki dźwięk. Jak oparzona podwinęłam nogi z powrotem, kiedy okazało się, że to wcale nie dywan kwękał, tylko ten psubrat Domenico, który całkiem niedawno upolował mnie w ogrodzie, jakbym była jakimś dzikim zwierzem. Mężczyzna wyglądał fatalnie – coś à la Rocky Balboa skrzyżowany z niemowlęciem kosztującym cytrynę. Jego wykrzywioną w grymasie cierpienia twarz pokrywała krew skapująca na podłogę grubymi kroplami. Aż mi się cofnęło na ten widok, ale na szczęście udało mi się powstrzymać wymioty.

- Żyjesz? – zapytałam cichutko po angielsku.

Nie odpowiedział, więc szturchnęłam go lekko stopą. Zareagował bliżej nieokreślonym miauknięciem, a następnie rzucił parę słów w swoim języku. Uspokoiło mnie to, ponieważ oznaczało, że chyba nie jest z nim najgorzej. Aby się upewnić, zeszłam z łóżka i przyjrzałam się mu dokładniej. Był zamroczony, ale rana nie wyglądała na bardzo poważną – ot rozcięty łuk brwiowy, stąd tyle krwi.

Moją uwagę przykuło jednak coś innego – wyraźne wybrzuszenie w okolicach krocza mężczyzny. Wyciągnęłam ku niemu rękę i przejechałam po nim palcem. Włoch nawet się nie poruszył. Pozwoliłam sobie więc na większą zuchwałość – odsunęłam lekko jego spodnie i z bijącym mocno sercem sięgnęłam po sporych rozmiarów sprzęt. Kiedy zacisnęłam na nim dłoń, mój oddech przyspieszył. Mężczyzna jęknął i nieznacznie drgnął, na co odruchowo ścisnęłam jego twardego przyjaciela mocniej. Było to dla mnie przeżycie nie do opisania. Jeszcze nigdy nie miałam w ręku czegoś podobnego.

Kiedyś w gimnazjum jedna koleżanka zachęcała, bym potrzymała sprzęt jej ojca, gdy któregoś dnia podczas mojej wizyty u nich uciął sobie poobiednią drzemkę, ale za bardzo się bałam. Kolejną okazję miałam na studiach. Pewien lekkoduch zebrał raz na przerwie wszystkie dziewczyny z grupy, wyjął swojego malucha (liczył może z dziesięć centymetrów, co nieco mnie wtedy zdziwiło, bo na filmach panowie zawsze mieli dużo większe) i pozwolił pobawić się nim każdej z nas, razem z kulkami. Nie skusiłam się, choć koleżanki piszczały z zachwytu. Swoją drogą, całą sytuację nagrała kamera i kolegę wyrzucono z uczelni.

- Chyba nie będzie ci na razie potrzebny – szepnęłam, otrząsnąwszy się ze wspomnień – ale mnie może się przydać.

Wysunęłam pistolet Domenico zza jego skórzanego paska i wstałam, żeby zdecydować, co dalej. Umysł podpowiadał mi, bym uciekała (wszak zostałam porwana przez jakichś sycylijskich mafiozów), natomiast serce kazało zastanowić się dwa razy, zanim zwieję (w końcu nieczęsto zdarza się, by taką jak ja zainteresował się taki przystojniak). Nie dumałam za długo nad problemem. W podjęciu decyzji pomógł mi dźwięk kroków, dobywający się z korytarza. Instynktownie doskoczyłam do masywnych odrzwi i gdy tylko się uchyliły, zamachnęłam się bronią i łupnęłam nią z całej siły w głowę wchodzącego do pokoju Massimo. Mężczyzna zawył i upadł na podłogę. Nie zastanawiając się, czmychnęłam na zewnątrz i sprintem pognałam przed siebie. Prowadzący do ogrodu kilometrowy hol pokonałam tym razem w kilkanaście sekund. Wybiegłam na rozświetlone blaskiem księżyca podwórze, ale tuż za progiem zatrzymałam się, ponieważ nieoczekiwanie natknęłam się na kucharza Alfredo. Towarzyszyły mu cztery inne osoby ze służby.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz