Rozdział 23

485 49 11
                                    


Kiedy wróciłam do świata żywych, ogarnęło mnie monstrualne déjà vu. Znów leżałam w swoim mięciutkim łóżku i nie wiedziałam, jak się w nim znalazłam. Napięłam mięśnie brzucha, by poderwać się do pionu, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Przed moim nosem wyrosła bowiem twarz Domenico i gdybym się energicznie podniosła, przydzwoniłabym mu w zęby tak, jak parę dni temu. Ułamek sekundy później pożałowałam, że nie zgotowałam łajdakowi powtórki z rozrywki. Myślałam, że pochylał się, by poprawić nieprzytomnej koleżance poduszkę, tymczasem on... pocałował mnie.

W gimnazjum chodziłam do klasy z takim jednym Pawłem. Trenował koszykówkę, górował nad rówieśnikami o co najmniej pół głowy i był zabójczo przystojny. Zazwyczaj tacy chłopcy to bumelanci, łobuzy i lowelasi, ale nie on. Paweł dobrze się uczył, nigdy nie podniósł ręki na kogoś słabszego i nie należał do tych, dla których najlepszym sposobem na podryw jest ciągnięcie za warkocz. Wszystkie koleżanki powinny się w nim podkochiwać i na początku nawet robiły to, ale po pewnym czasie jedyną wpatrzoną w niego jak w obrazek dziewczyną byłam ja. Przyczyną tego stanu rzeczy mogła być krążąca po szkole plotka, że Paweł „kocha inaczej", ale obserwowałam go dokładnie i doskonale widziałam wszystkie jego ukradkowe spojrzenia rzucane na topowe przedstawicielki płci przeciwnej, a zarazem zero jakichkolwiek westchnień do mijanych na korytarzach kolegów. Nie potrafiłam tego zrozumieć, ale z drugiej strony cieszyłam się, że po ciacho moich marzeń nie ustawia się kolejka adoratorek. Wmawiałam sobie, że zwiększa to moje szanse na przygruchanie go, aczkolwiek nie miałam pojęcia, co musiałoby się wydarzyć, żeby się mną zainteresował. Czas płynął, a ja coraz mniej wierzyłam, że los się do mnie uśmiechnie. W końcu jednak stało się niemożliwe. Na imprezie połowinkowej, gdy, jak zwykle, wszyscy świetnie się bawili a ja podtrzymywałam ścianę, Paweł jak gdyby nigdy nic podszedł do mnie i zagaił. Początkowo myślałam, że może jest pijany i nie zdaje sobie sprawy, że zaczepił właśnie mnie, ale wypowiadał się składnie, język mu się nie plątał i zdawał się naprawdę żywo mną zainteresowany. Byłam w siódmym niebie i nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Wskoczyłam do nieba ósmego, kiedy w pewnym momencie chłopak zapatrzył się głęboko w moje oczy, po czym przegarnął mi włosy dłonią i zbliżył się, by mnie pocałować. Podekscytowana, zasunęłam powieki i rozchyliłam delikatnie wargi, oczekując na odlot do nieba dziewiątego, a kto wie, może i dziesiątego. Zamiast tego grzmotnęłam nagle z całym impetem o ziemię i przebiłam się do ostatniego kręgu piekieł. Chwilę, w której usta Pawła zetknęły się z moimi, zapamiętam do końca życia. Trwający ułamek sekundy buziak (bo by mówić o pocałunku, trzeba by zaangażować języki, a na całe szczęście nie zaszarżowałam wtedy swoim) uzmysłowił mi w okamgnieniu, dlaczego wszystkie koleżanki, jedna za drugą, przestały interesować się tym miłym przystojniakiem: tak mu śmierdziało z ust, że omal się nie porzygałam!

Domenico co prawda z buzi nie śmierdziało, ale wrażenia z pocałunku były porównywalne do tych sprzed nastu lat. Żółć podeszła mi do gardła i prawie zeń wyciekła. Nadludzkim wysiłkiem woli udało mi się jednak opanować nudności. Kiedy po paru głębokich wdechach i wydechach doszłam do siebie, stwierdziłam ze zdziwieniem, że młody Włoch nie wyglądał na zdenerwowanego moją reakcją tak jak wspomniany wcześniej Paweł, który chwilę po naszym bliskim spotkaniu trzeciego stopnia zaczął strzelać z oczu piorunami, po czym z przekleństwem na ustach uciekł w drugi kąt sali. Domenico zachowywał się... dokładnie tak jak ja. Jedną ręką podtrzymywał podskakujący brzuch, a drugą zaciskał usta. Szczęśliwie, również i jego bulgoty ustały po parunastu sekundach.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zagrzmiałam, gdy spojrzał na mnie wzrokiem pełnym skruchy.

- Przepraszam – wyszeptał w odpowiedzi.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz