Rozdział 1

4.7K 205 135
                                    


Przebudziłam się z poobiedniej drzemki cała połamana. Nie dziwota, jak zwykle podczas snu połowa sadełka zsunęła mi się z leżaka. Wstałam i przeciągnęłam się, a następnie poprawiłam strój kąpielowy, bo kawałek poliestru wszedł mi w rowek. Do mojego rozespanego jeszcze umysłu zaczęły zewsząd napływać śmiechy, odgłosy pluskania się w wodzie oraz wielojęzyczny gwar. Po chwili przez wszystkie te dźwięki przebił się głos mamy:

- O, wstałaś! Skoczysz po drinki?

Udałam, że jej nie słyszę. Skorzystałam z tego, że siedzący dwa parasole dalej wczasowicz rzucił w tej samej chwili soczyste „bljet". Schyliłam się i podniosłam z posadzki okulary przeciwsłoneczne, które musiały spaść mi z nosa podczas drzemki.

- Grażynko? – Rodzicielka odezwała się ponownie. – No, poleć po picie, proszę.

- A teraz nie twoja kolej? – zapytałam, zadziornie na nią spoglądając.

- Przyniosłam, jak spałaś. – Skinęła głową na stolik zagracony pustymi plastikowymi kubeczkami.

- Jak nie brałaś dla mnie, to się nie liczy.

- Ten był dla ciebie. – Wskazała palcem naczynko z wymemłanym plastrem pomarańczy. – I ten też. – Pokazała drugi kubeczek, stojący obok.

Jak by nie patrzeć, jej argumenty przebijały moje. Westchnęłam więc tylko przeciągle i z miną zbitego psa odmaszerowałam do wodopoju. Odprowadził mnie śmiech matki.

Oczywiście cały ten zbity pies był tylko na pokaz. Tak naprawdę miałam wyśmienity humor. Wszak jak tu się martwić czy wkurzać czymkolwiek, gdy praży się dupkę na słonecznej Sycylii, a opcja all-inclusive pieści twój nie tak bardzo ukryty w tej chwili alkoholizm. Jeszcze gdyby turnus się kończył, to owszem, można by nieco pokręcić nosem, ale przyleciałyśmy z Polski dopiero dziś rano, więc powodów do zmartwień po prostu nie było.

Stanęłam w kolejce przy kontuarze i, nucąc pod nosem jakiś wakacyjny przebój, zaczęłam przyglądać się hotelowym gościom. Największe grono wczasowiczów stanowili emeryci. Cwaniackie babcie i dziadkowie zajmowali najlepsze leżaki – te tuż koło baru. Znając życie, wstawali o piątej, żeby je sobie zaklepać ręcznikami. Drugą najliczniejszą grupę tworzyli czterdziestoparoletni rodzice z dziećmi. Ci okupowali brzegi basenów, a szczególnie ten z brodzikiem i zjeżdżalniami. Najmniej było ludzi młodych, czyli takich między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Prawdopodobnie odsypiali jeszcze w pokojach wczorajsze imprezy. Udało mi się mimo tego wyhaczyć kilka naprawdę miłych dla oka ciasteczek.

Najbardziej przypadł mi do gustu ogolony na łyso mężczyzna, umięśniony jakby uciekł wprost spod dłuta Michała Anioła. Siedział z nieco brzydszym kumplem przy stoliku w ogrodzie i prężył się w słońcu, półnagi, jak gdyby specjalnie dla mnie. Choć był ode mnie oddalony o dobre trzydzieści metrów, widziałam każdą kropelkę potu spływającą po jego ogolonej klacie. DJ w mojej głowie momentalnie przełączył „Despacito", czy co tam w niej akurat grało, na muzyczkę rodem z filmów erotycznych. Poczułam przyspieszone bicie serca, gdy mój młody bóg chwycił za szklankę z piwem i zaczął powoli wysączać jej zawartość. Wiele bym dała, żeby być tą szklanką, żeby to we mnie tak zatapiał swe pełne usta i żeby to moją wilgoć spijał tak chętnie jak ten swój bursztynowy trunek. Kiedy już niemal dostałam mentalnego orgazmu, do bohatera moich fantazji podeszła jakaś dziunia – drobna, ciemnowłosa i na oko dwa razy ode mnie szczuplejsza. Pocałowali się. Odwróciłam wzrok, zdenerwowana i zażenowana. Znaliśmy się raptem kilka chwil, a on zdążył już tak mnie zranić. Cham!

- Co podać, miła pani? – Z rozmyślań wyrwało mnie pytanie chłopaka zza baru, zadane płynną angielszczyzną.

- Podwójną wódkę z colą – wypaliłam bez zastanowienia. – Dwa razy – dodałam, bo przypomniałam sobie o matce.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz