Rozdział 18

698 55 25
                                    


Obudził mnie aksamitny męski głos wlewający się wprost do moich uszu.

- Graziello, pora wstawać.

Uchyliłam powieki i zobaczyłam przed sobą uśmiechniętego Massimo. Wyglądał pięknie. Idealnie przystrzyżony ciemny zarost podkreślał jego wpatrzone we mnie wielkie oczy. Dłonią delikatnie muskał mój policzek. Takie pobudki mogłabym przeżywać codziennie. Gdyby nie... Zerwałam się, gdyż wstrząsnęły mną okropne mdłości. Wychyliłam się poza łóżko i z donośnym chlustem zwymiotowałam na podłogę. Cały świat wirował wokół mnie i nie było to przyjemne kołysanie jak na karuzeli, tylko helikopter, który bierze na pokład upojonych alkoholem imprezowiczów.

- Domenico! – wrzasnął Czarny. – Chodź tu szybko! – Między kolejnymi falami torsji usłyszałam tupot stóp a następnie znowu głos Massimo: - Miałeś jej zaaplikować zastrzyk przeciw chorobie morskiej, debilu!

- Zrobiłem to! Dałem jej końską dawkę!

- To dlaczego wypluwa z siebie potok żółci i niestrawionego jedzenia? Przynieś wiadro!

Buty Domenico ponownie uderzyły o podłogę, kiedy mężczyzna oddalił się wykonać rozkaz. W tym czasie Czarny chwycił moją głowę i odgarnął mi włosy, żebym ich sobie nie pobrudziła.

- Kochanie, przepraszam – mafioso wyszeptał czule, po czym dodał podniesionym głosem: – Ten idiota miał zapobiec takim atrakcjom! Ukatrupię jak psa!

Mdłości chwilowo ustały, więc odezwałam się:

- To nie jego wina. – Czknęłam. – To nie choroba morska. – Beknęłam. – Po prostu wypiłam za dużo szampana. – Odbiło mi się po raz trzeci i wyfrunęła ze mnie kolejna porcja rzygowin.

- Cazzo! – warknął Massimo. Puścił moją głowę i usłyszałam, że zaczął grzebać w kieszeniach. – Weź to. – Wsunął mi w dłoń malutką pastylkę. – Włóż pod język i poczekaj, aż się rozpuści. Zaraz będzie ci lepiej.

Posłuchałam i grzecznie wykonałam polecenie. Chwilę później, gdy ziołowy smak lekarstwa rozlał się po wnętrzu moich ust i wraz ze śliną spłynął do przełyku, poczułam, że nudności rzeczywiście odpływają.

- Proszę – usłyszałam drżący głos Domenico.

- To nie będzie już potrzebne – odpowiedział ozięble Czarny, po czym w pokoju rozległ się głośny metaliczny brzdęk. Prawdopodobnie mężczyzna rzucił wręczonym mu wiadrem o podłogę. – Przynieś jakieś szmaty i posprzątaj to, gnido, jeśli ci życie miłe.

Młody Włoch oddalił się i zostawił nas znowu sam na sam. Stwierdziwszy, że ze mną już nie najgorzej, podniosłam się do pozycji siedzącej. Popatrzyłam na Massimo z miną mówiącą, że nie wiem, co powinnam teraz zrobić. Mężczyzna wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł mi twarz.

- Już dobrze – przemówił spokojnie. – Nic się nie stało, nie martw się.

Łatwo mu mówić. To nie on rozpitolił sobie skrzętnie układaną fryzurę i rozmazał bajkowy makijaż. W przypływie złości, smutku i bezsilności rozpłakałam się.

- Och, Graziello. – Czarny przytulił mnie. Następnie wsunął dłonie w moje włosy, odgiął moją głowę lekko do tyłu i zbliżył swoje usta do moich.

Zamknęłam oczy, gotowa na idylliczny pocałunek – taki jak ten nasz pierwszy z wczoraj – ale nie doczekałam się go. Mężczyzną wstrząsnęły torsje, puścił mnie gwałtownie, obrócił się i podobnie jak ja kilkanaście sekund temu, wyrzucił z siebie na podłogę kolorowego pawia. Widok ten wpierw mnie zaskoczył a po chwili spowodował napływ mdłości. Kiedy Domenico wrócił do pokoju, zastał naszą dwójkę rzucającą się w drgawkach w oceanie obrzydliwości.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz