Wyszliśmy we trójkę z łazienki i stanęliśmy dookoła nieznajomego. Wił się jak piskorz i bełkotał coś niezrozumiale w swoim języku:
- Chi zamh avialih pahn stvo yethze nieh su behr ytz?
- Co on mówi? – zapytała mama.
- Nie wiem, nie znam hinduskiego – odpowiedziałam.
- In dhi! – rzucił mężczyzna.
- Hindi! – Plasnęłam się w czoło. – Ma pan rację, przepraszam.
- Zaraz, zaraz – matula zafrasowała się. – Czy on rozumie, co my mówimy?
- Thack, vshy skoh ros umiehm – Hindus odpowiedział po swojemu. – Pshiy vios lehm pitceh dlahpah nah Tho rhiy tshelieh.
Skonfundowana, zagaiłam Czarnego:
- Massimo, rozumiesz coś z tego?
- Niestety nie. – Wzruszył ramionami. – Nie znam hinduskiego.
- In dhi! – wtrącił nieznajomy.
- Po angielsku chyba też rozumie – skonstatowała mama.
- Iehs aih nou ihng liesh phrie tie wehl. Aihevh yorh pitcah ihn mah bhag. – Mężczyzna uniósł palec, żeby coś nam wskazać, ale nie dał rady i wrócił dłonią do masowania obolałych okolic intymnych.
- Cholera – podenerwowałam się – przydałby się tłumacz.
- Znasz jakichś Hindusów? – zapytała mama.
- Nie. – Pokiwałam głową w lewo i prawo. Po chwili zastanowienia zwróciłam się do Czarnego: – Massimo, ty masz mnóstwo kontaktów. Znasz jakichś Hindusów?
- Na razie prowadzę interesy jedynie w Europie. Do Azji planujemy wejść za rok, może dwa. – Zamyślił się, lecz zaraz dodał: - Ale tu u was chyba wielu krajan tego mężczyzny dostarcza jedzenie w Uber Eats, co nie?
- Thack! – nieoczekiwanie wykrzyknął nieznajomy. – Uh berh ytz! – Puścił na moment pulsujące z bólu krocze i pomachał palcem w stronę otwartych na oścież wyjściowych drzwi.
- Poczekajcie – poprosiłam. Wyszłam na zewnątrz, po czym pierdnęłam i wybuchłam gromkim śmiechem. – Na korytarzu pod ścianą stała wielka sześcienna torba z logiem Uber Eats.
Usłyszawszy mój rechot, sekundę później z mieszkania wybiegła mama, a tuż za nią wyskoczył Massimo. Kiedy zobaczyli to co ja, również zaczęli się śmiać. Parę chwil później w korytarzu stanął hinduski dostawca. Obrzucił nas spojrzeniem wariata i wyleciał na schody, krzycząc w swoim rodzimym języku:
- Spiehr dhallahm sthonth! Shutzam the rho bhoteh vpish duh! Dhu pah bho lieh ohd rovheruh y mahlo plha coh!
Odprowadziliśmy go wzrokiem, nie rozumiejąc choćby słowa z jego hinduskiego bełkotu. Kiedy rozbrzmiało echo ostatnich kroków uciekającego mężczyzny, wróciliśmy do mieszkania. Torba z jedzonkiem oczywiście weszła z nami. Kiedy Czarny postawił ją na stole w kuchni, zapytałam wpierw po polsku, a później po angielsku:
- Zamawialiście coś?
- Ja nie umiem – odpowiedziała prędko mama.
- Ja spędziłem pół dnia na kompletowaniu listy zakupów dla mamusi – stwierdził Czarny.
- Otwieramy? – powiedzieli oboje, każde w swoim języku.
Przytaknęłam. Trzy sekundy później suwak torby był rozpięty, a przed naszymi oczami pojawiły się trzy płaskie tekturowe pudełka, z których wydobywały się tak przyjemne zapachy, że momentalnie poczułam ślinotok. Do wierzchniego opakowania przypięto krótki liścik.
CZYTASZ
365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]
HumorTo był zwyczajny wieczór w kinie, dopóki Grażynki nie wciągnął film. Dosłownie. Piękna, młoda Polka podczas wakacji z ukochanym zostaje porwana przez sycylijskiego mafiosa. Tyleż bezwzględny, co przystojny, Massimo daje dziewczynie równo 365 dni na...