Rozdział 15

852 69 27
                                    


Z sianowej chmury wyciągnęli mnie starszawy, uśmiechnięty od ucha do ucha rolnik oraz jego równie mocno szczerzący zęby syn. Ten pierwszy nie znał nawet słowa po angielsku, na szczęście ten drugi najwyraźniej odebrał w szkole parę lekcji i jako tako mogliśmy się dogadać. Zdążyliśmy wymienić uprzejmości i podumać chwilę nad moim cudownym lądowaniem, kiedy na scenę wkroczyli panowie policjanci. Ci, dla odmiany, miny mieli zawzięte – na twarzy każdego widniały proste poziome kreski zamiast ust oraz równoległe do nich falujące zmarszczki na czołach. Żaden nie rzucił nawet cichego „buongiorno", od razu wyskoczyli do nas z mordami. Nic nie rozumiałam i jak zdarta płyta próbowałam dotrzeć do nich raz po polsku, raz po angielsku, ale mieli kompletnie gdzieś, że nie znam ich ojczystego języka. Farmer z synem oczywiście go znali, jednak zamiast przymilnie wytłumaczyć, że to wszystko, to jeno nieporozumienie i najzwyklejszy w świecie splot nieszczęśliwych wypadków, postanowili spróbować się ze stróżami prawa w pyskówkach. Trudno stwierdzić, kto komu dogadał bardziej, w końcu jednak niebiescy nie wytrzymali i wyciągnąwszy zza pasków kajdanki, skuli awanturujących się mężczyzn. Spodziewałam się, że nastąpi to prędzej czy później, nie byłam jednak zupełnie przygotowana na to, co stało się po chwili. Policjanci wyczarowali bowiem skądś kneble i wsadzili je głęboko w usta wypluwających z siebie włoskie przekleństwa aresztantów. Nie spodobało mi się to, czyny tej dwójki pachniały mocnym nadużyciem władzy. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, dopadłam mniejszego z gliniarzy i wrzeszcząc przeraźliwie, strzeliłam mu plaskacza, aż mnie dłoń zapiekła. Ten, ku mojemu zaskoczeniu, nawet się nie skrzywił. Odgięło go leciutko, a kiedy wrócił do pierwotnej pozycji, wyszczerzył w uśmiechu krzywe, żółte zęby, i odezwał się niepasującym do sytuacji spokojnym głosem:

- Poczekaj, kochana, zaraz zajmiemy się i tobą.

Trudno stwierdzić, co zaskoczyło mnie bardziej: jego reakcja czy to, że przemówił po polsku. Nie zastanawiałam się jednak nad tym zbyt długo, gdyż po chwili wydarzyło się coś jeszcze bardziej zdumiewającego – policjanci wywrócili jęczącego ojca z synem na asfalt i zaczęli zrywać z nich spodnie. Mężczyźni rzucali się jak ryby w wiadrze, ale nie mieli szans z dużo silniejszymi przeciwnikami, do tego skuci. Nie minęło pięć sekund i obaj świecili golizną od pasa w dół aż do kostek – gliniarze zsunęli im również bieliznę.

- Co wy wyprawiacie? – krzyknęłam, zszokowana.

- Jak to co? – odpowiedział większy z oprawców. – Wyruchamy te piękne dupeczki! – Następnie spojrzał mi prosto w oczy i śliniąc się odrażająco niczym buldog wpatrzony w michę, dodał: - A może chcesz, żebyśmy zaczęli od ciebie?

Przerażona, nic nie odpowiedziałam. Zamiast tego rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Niestety, jak okiem sięgnąć, dookoła nas rozciągały się jedynie puste łąki i nic poza tym.

- No, chłopy – drobniejszy policjant zwrócił się do wijących się na ziemi mężczyzn – to który pierwszy? – Ponieważ żadna z ofiar nie zgłosiła się na ochotnika, zaczął diabelską wyliczankę: - Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek...

- Zaraz! Chwila! Stop! – wrzasnęłam.

Zbir obejrzał się i przewiercił mnie wzrokiem. Chciałam uciec spojrzeniem, ale znalazłam w sobie resztki odwagi i nie uchyliłam się przed tymi przekrwionymi bydlęcymi ślepiami.

- Nie wiecie, z kim zadzieracie! – ryknęłam.

Przez ułamek sekundy w oczach tego drania pojawił się strach, ale znikł błyskawicznie, po czym mężczyzna rozrechotał się jak stary ropuch.

- Patrz ty ją, Bernardo – zwrócił się do kompana między salwami śmiechu. – Paniusi się chyba zdaje, że jest jakąś Wonder Woman czy inną dziunią z Marvela!

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz