Rozdział 19

692 62 37
                                    


Gdyby zatrudniono mnie jako redaktorkę słownika języka polskiego i kazano opracować hasło „przepych", pstryknęłabym fotkę tego, co ujrzałam po wejściu z Massimo do rezydencji, i pozostawiła ją bez komentarza. Myślałam, że pałac Czarnego jest szczytem luksusu i bogactwa, tymczasem po szybkim rzucie oka na sam przedsionek tej posiadłości, dom mojego towarzysza został momentalnie zdegradowany do rozklekotanego budyneczku w Rodzinnym Ogrodzie Działkowym, i to świeżo po gradobiciu i przejściu huraganu. Amerykanie powiedzieliby, że tutejszy hol ma wymiary boiska do futbolu. Wzdłuż wszystkich ścian poustawiano kilkumetrowe posągi, jakich nie widziałam w żadnym muzeum. Myślę, że mieli tu każdego starogreckiego boga, wszystkich herosów, ich pomocników, rodziny, a nawet zwierzątka domowe. Część podłóg wykonano z gładkiego jak tafla jeziora kamienia, ale większość zrobiono ze szczerego złota. W centrum pomieszczenia znajdował się rajski ogród z palmami, drzewami cytrusowymi pełnymi soczystych owoców oraz donice z co najmniej setką różnych gatunków kolorowo kwitnących kwiatów. Choć gości w lobby zebrała się już co najmniej setka, odnosiło się wrażenie, że bez ryzyka tłoku mogłoby tu wejść ich jeszcze drugie albo i nawet trzecie tyle.

Spojrzałam na Massimo. Chciałam go spytać, gdzie my jesteśmy i czy ja śnię. Ugryzłam się jednak w język, zobaczywszy jego zawziętą minę i zazdrość bijącą z oczu.

- Trochę tandetny wystrój – zagaiłam, by się rozchmurzył. – Nie uważasz?

Po tych słowach mars z twarzy Czarnego zniknął, a mężczyzna uśmiechnął się.

- Właściciele to nowobogaccy – odezwał się pogardliwie. – Daruj im. Poza tym to moi przyjaciele, więc nie obgadujmy ich braku stylu.

- Myślisz, że mają tu coś do jedzenia?

Mafioso parsknął śmiechem, po czym odpowiedział:

- Myślę, że mogli coś przygotować. – Ścisnął mnie za dłoń. – Chodź. W głównej sali na pewno znajdziemy coś na ząb.

Ruszyliśmy w akompaniamencie cichych, radosnych pomruków mojego żołądka.

Przed wejściem do sali balowej obiecałam sobie, że nie rzucę się na żarcie, jak to miałam w zwyczaju, ale ujrzawszy suto zastawione stoły, nie wytrwałam w tym postanowieniu nawet sekundy. Puściłam rękę Massimo i podbiegłam do pierwszego stołu, przy którym nikt nie siedział. Dopingowana przez pusty brzuch oraz wprawione w najwyższe obroty ślinianki, dopadłam jeden z wypełnionych po brzegi półmisków i zatopiłam usta w tym, co na nim znalazłam. Nie wiedziałam, co jem, ale nie było to istotne. Nieznane boskie smaki rozlewały się po podniebieniu, a naręcze pyszności trafiało autostradą moich jelit wprost do spragnionego żołądka. Przeżywałam orgazm z każdym kolejnym kęsem.

- Smakuje? – wyrwał mnie z kulinarnej ekstazy czyjś głos.

Zdenerwowana, że mi się przerywa w tak podniosłej chwili, chciałam rąbnąć jego właściciela w nos, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że przemawiała jakaś starowinka. Trochę nieswojo czułabym się, atakując przedstawicielkę własnej płci, do tego będącą w podeszłym wieku.

- Mhm – wydusiłam z siebie, przełykając.

- Bardzo mnie to cieszy, kochanieńka. – Kobieta zatrzepotała rzęsami, po czym zwróciła się do Massimo: - Nie przedstawisz nas sobie, złotko?

- Och, oczywiście – Czarny zmieszał się. – Ta młoda dama to Graziella, moja... - Zawahał się. – Moja przyjaciółka. A to jest lady Benedetta Abbracciavento, donna di casa. – Zapatrzył się na mnie, by stwierdzić, czy zrozumiałam. Musiałam mieć pustkę w oczach, bo po chwili wyjaśnił: - Pani tego domu.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz