Rozdział 20

616 57 23
                                    


Kiedy byłam mała, moja mama wymarzyła sobie, że zostanę tancerką. Zapisała mnie na wszystkie możliwe zajęcia prowadzone przez osiedlowy dom kultury, by dzień po dniu katowano mnie baletem, polką, walcem, cza-czą, salsą i dziesiątkami innych tańców, których nazw już nie pamiętam. Początkowo treningi nawet mi się podobały, ale brak koordynacji połączony z lekką nadwagą oraz posiadaniem uszu, na które nastąpił słoń, skutecznie zniechęciły mnie do ćwiczeń. Po kilku tygodniach stałam się utrapieniem nauczycieli. Zeźlona tym, że inne dzieci w mig łapały coraz wymyślniejsze kroki, a ja potykałam się raz za razem o własne buciki – kupione przez mamusię w sklepie dla profesjonalistów za miliony złotych, co wypominała mi przez następne pięć lat – zaczęłam specjalnie tańczyć jeszcze gorzej i zachowywać się jak mały diabełek. Co rusz przewracałam się, deptałam po palcach chłopcom, płakałam, robiłam fikołki zamiast piruetów i krzyczałam na prowadzących. Skończyło się tak, że po trzech miesiącach od startu treningów dostałam kategoryczny zakaz wstępu na jakiekolwiek zajęcia.

W podstawówce na szkolnych dyskotekach podpierałam ściany. Nie pląsałam przy Britney Spears i Spice Girls jak inne dziewczyny. Nie tańczyłam wolnych (i tak mnie nikt do nich nie prosił). Nawet ogólnoświatowy boom na Macarenę nie ruszał mnie na parkiet. W szóstej klasie, kiedy już wszyscy, łącznie z mamą, postawili na mnie krzyżyk, usłyszałam po raz pierwszy disco polo. Było to na weselu wujka Mirka i cioci Gosi, na które rodzice zaciągnęli mnie siłą. Siedziałam właśnie przy stole i opychałam się nóżkami w galarecie, gdy sala rozbrzmiała taktami „Małej figlarki" zespołu Akcent. Ujął mnie każdy aspekt tej piosenki, począwszy od słów, przez muzykę, kończąc na aksamitnym głosie wykonującego utwór piosenkarza. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale nogi same porwały mnie do tańca. Wyleciałam na parkiet jak wystrzelona z procy i przehulałam kolejnych pięć hitów bez przerwy na picie, jedzenie, oddech i siusiu. Impreza niestety skończyła się wtedy dla mnie dość szybko, bo ze zmęczenia zemdlałam i wylądowałam w szpitalu, ale ziarno zostało zasiane. Tego dnia narodziła się moja wielka miłość do disco polo i jego najjaśniejszej gwiazdy – Zenka Martyniuka.

Teraz Zenek stał przede mną na scenie i miał zaśpiewać specjalnie dla mnie. To nie mogło być prawdą, ale przecież widziałam go na własne oczy.

Dopadłam Massimo, gdy z głośników popłynęły pierwsze nuty największego przeboju gwiazdora.

- Graziello – Czarny zwrócił się do mnie, przestraszony – co to ma znaczyć?

- Nic się nie bój – uspokoiłam go. – Poprowadzę.

I zaczęło się!

„Odkąd zobaczyłem ciebie".

Chwyciłam Massimo za obie dłonie i zaciągnęłam na środek pustego parkietu.

„Nie mogę jeść, nie mogę spać".

Puściłam jedną rękę partnera i zgrabnie obróciłam się wokół własnej osi.

„Jak do tego doszło? Nie wiem".

Wywinęłam Czarnym, że omal się nie przewrócił.

„Miłość o sobie dała znać".

Przywarłam do klaty Massimo i zrobiliśmy wspólnie kółeczko.

„Co poradzić mogę na to".

Puściłam go i poszłam w małe solo.

„Że miłość przyszła właśnie dziś".

Zeszłam na ugiętych nogach do podłogi.

„Że w sercu mym jest lato".

Plasnęłam na tyłek i zakręciłam się.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz