Rozdział 9

1.1K 85 29
                                    


Po mniej więcej dwóch metrach lotu, podczas którego zdążyłam zmówić trzy Zdrowaśki, skontemplować całe życie przelatujące mi przed oczami oraz zwyzwać od najgorszych Massimo, Domenico, ochroniarza, panów policjantów, producenta bramy, robotników wykonujących podjazd, ich rodziny, przyjaciół i wszystkich znajomych z Facebooka, plasnęłam tyłkiem o asfalt. Chyba pierwszy raz w historii podziękowałam Bogu za warstwę tłuszczyku na pośladkach, ponieważ zamortyzowała upadek niczym dmuchana poducha stosowana przez strażaków, kiedy trzeba bezpiecznie złapać jakiegoś niedoszłego samobójcę.

- Nic się pani nie stało? – usłyszałam zza pleców zatroskany głos staruszka.

- Chyba nie – odpowiedziałam – ale proszę stać, gdzie pan stoi, to się upewnię. - Podwinęłam poły szlafroka i skontrolowałam stan pupy oraz okolic. Następnie przemówiłam ponownie: - Będzie parę siniaków, ale wygląda na to, że jestem cała. Chwała włoskim przysmakom, które idą w dupę, zamiast w...

Urwałam wypowiedź, ponieważ kończąc badanie okolic intymnych, zorientowałam się, że dokładnie naprzeciw moich rozłożonych nóg kuca jeden z gliniarzy. Co więcej, wgapia się w moje krocze jak sroka w gnat a po brodzie spływa mu strumyczek śliny. Tak mnie to zbulwersowało, że zapragnęłam rzucić się mu do gardła. Ktoś mnie jednak ubiegł. Nie zanotowałam kiedy i jak, lecz nagle tuż przy stróżu prawa zmaterializował się Massimo. Najpierw kopnięciem rozłożył zboczeńca na łopatki, a ułamek sekundy później dopadł go i zaczął częstować pięściami. Aż dreszcz mnie przeszedł, że Czarny stanął w obronie mojej godności. „Mój bohater" – chwaliłam go w myślach. „Chyba naprawdę mnie kocha" – rozważałam. Po kilkunastu przybierających raz za razem na sile ciosach dotarło do mnie, że mafiozo nie chce po prostu draniowi obić mordy.

- On chce go zabić – wyszeptałam, przerażona. Chwilę potem wrzasnęłam na całe gardło: - Zostaw go, Massimo!

Nic to nie dało. Czarny wciąż bił nieprzytomnego już chyba policjanta i nie zamierzał przestawać. Rozejrzałam się. Partner ofiary stał parę kroków dalej i wpatrując się w niebo, udawał, że nic nie widzi. Stary strażnik siedział pod pobliskim drzewem i chwytał się za serce.

- Co z wami?! – ryknęłam. – Chcecie mieć tego biedaka na sumieniu?!

Ponieważ mężczyźni nie pokwapili się z jakąkolwiek odpowiedzią, stwierdziłam, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Podniosłam z ziemi sporawy kamień, który szczęśliwie napatoczył się dokładnie wtedy, gdy go potrzebowałam, a następnie ruszyłam w stronę Massimo. Zatrzymałam się metr od niego, zamachnęłam się i... nie trafiłam. Kamulec poleciał dobrych kilkanaście centymetrów od głowy Włocha i odturlał się w krzaki. Tyle dobrego, że zaaferowany akcją mafiozo nie odnotował mojego ataku. „Jak nie siłą go, to sprytem" – pomyślałam po chwili. Włożyłam do ust dwa palce i dmuchnęłam mocno, tak jak mnie tato uczył w dzieciństwie. Przeciągły gwizd tuż nad uchem nie mógł ujść uwadze Czarnego. Przerwał okładanie policjanta po twarzy i odwrócił się w moją stronę. Wtedy zrobiłam coś, czego nie spodziewał się nikt, nawet ja sama – zrzuciłam z siebie szlafrok. Zadziałało. Massimo opadła szczęka i wybałuszył na mnie oczy.

- Nigdy więcej ich nie zobaczysz – to mówiąc, wskazałam dłonią piersi – jej też nie – powędrowałam dłonią niżej – jeśli w tej chwili nie przestaniesz mordować tego człowieka.

- Ale przecież on cię... – Czarny zaczął tłumaczyć swoje zachowanie, lecz przerwałam mu.

- Massimo, liczę do trzech i pożegnasz się na zawsze z tymi krągłościami. Raz, dwa, trz...

- Dobrze, już dobrze! – Mężczyzna poderwał się na nogi i uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Obiecaj, że nie będziesz się na nim mścił – poprosiłam – i że wezwiesz do niego lekarza, przecież on tu zaraz sczeźnie.

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz