Rozdział 31

372 38 21
                                    


Chociaż Massimo nalegał, udało mi się powstrzymać od wypaplania mu, kto jest tajemniczym znajomym Sławka, który miał nam pomóc z meczem. Powiedziałam, że dowie się po weselu, jeśli będzie grzeczny. Czarny przystał na to, ale wynegocjował, że spędzi dzisiejszą noc u mnie. Zegarek wskazywał już późną dziesięć, a on w całym swoim załamaniu nie pomyślał o rezerwacji pokoju hotelowego, toteż zgodziłam się, ale pod warunkiem, że będzie spał w nogach łóżka na kocyku, a łóżko zostawi prawowitej właścicielce. Wdaliśmy się w krótką sprzeczkę, gdyż on twierdził, że po tym, co wspólnie przeszliśmy, należy mu się chociaż skrawek materaca i kołdry, ale pozostałam nieprzejednana. Na otarcie łez dostał możliwość potrzymania mnie za rękę. Tak czy owak, posnęliśmy jak susły.

Zapomniałam nastawić budzik, ale okazało się, że nie było takiej potrzeby. Biologiczny budzik w osobie mojej kochanej matuli wyrwał mnie z objęć Morfeusza z samego rana. Nie zrobił tego łagodnie, jak na przyzwoity budzik przystało, wywrzeszczał swoje poranne arie po chamsku, z przytupem i... dość niezrozumiale.

- Matko Boska, co za bydlę! – krzyczał.

- Sama jesteś bydlę – odpowiedziałam zachrypniętym głosem, uchyliwszy powieki. – Co tak wrzeszczysz? – Podniosłam się do pozycji siedzącej.

- Spójrz! – Wskazała dłonią coś po swojej lewej stronie, następnie popatrzyła w to miejsce, wzdrygnęła się, zaczerwieniła, uśmiechnęła, oblizała, a na koniec odwróciła wzrok.

Zmusiłam się, aby wprawić śpiącą jeszcze szyję w ruch, i po chwili powtórzyłam toczka w toczkę mamine zachowanie, z pominięciem jedynie ostatniej akcji. To, co miałam przed oczami, przykleiło bowiem do siebie moje spojrzenie mocą neodymowego magnesu.

- Matko Boska, co za bydlę! – powtórzyłam słowa rodzicielki.

Trzeba przyznać Massimo, że przespał grzecznie całą noc, potrzymawszy mnie przed zaśnięciem za dłoń, tak jak się umawialiśmy. Drugiej dłoni nie pozostawił jednak samej sobie. Upchnął w nią swojego gigantycznego, sztywnego nawet w stanie spoczynku, pulsującego w rytm bicia serca, błyszczącego jakby go ktoś polał oliwą z oliwek, ozdobionego dwoma nieprzyzwoicie pięknymi Jajami Fabergé, ogolonego dokoła na łysiuteńko, przypominającego raczej rzeźbę z brązu niż żywe stworzenie, kutasa. Nie penisa, tylko kutasa właśnie, a może i nawet kutonga, taki był majestatyczny. Nie wiedziałam, jak mężczyzna mógł zasnąć w takiej pozycji, ale jemu się udało.

Gdy mnie w końcu odmurowało, chwyciłam czym prędzej z szafki pierwszy kawałek materiału, który mi się nawinął, i narzuciłam go na przyrodzenie pochrapującego mafiosy.

- Nie moim welonem! – wrzasnęła mama.

- Zabieraj się stąd! – odkrzyknęłam, podenerwowana. – Nie wolno ci na niego patrzeć!

Matula przytaknęła, co nieco mnie zdziwiło, następnie podeszła do Massimo i zagarnęła swój welon, lekko trącając to, co się pod nim znajdowało. Na koniec bez słowa wyszła z mojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Łomot obudził śpiącego królewicza, więc niewiele myśląc, wskoczyłam z powrotem pod kołdrę, żeby Czarny nie zorientował się, że go przydybałam w stroju Adama.

- Graziello, śpisz? – usłyszałam jego szept po kilkunastu sekundach.

Nie odpowiedziałam. Udawałam pogrążoną w głębokim śnie. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, poczułam, że Massimo znowu chwycił moją dłoń. Zrobiło mi się bardzo przyjemnie, taki ten gest był piękny. Nie odezwałam się jednak ani nie poruszyłam. Chwilę później moje uszy wypełnił przedziwny dźwięk, jakby jakiegoś mlaskania. Przeszło mi przez myśl, że Czarny znalazł gdzieś w kącie porzucone pudełko czekoladek i zaczął je wtranżalać, bo zrobił się głodny, lecz mlaskanie zrazu przybrało na sile i częstotliwości, a żaden człowiek nie byłby w stanie jeść takim tempem. Kiedy do mlaskania dołączyło posapywanie, stało się jasne, że to jakiś pies dorwał czekoladki. Czworonogi potrafią przecież żreć zatrważająco szybko i strasznie głośno przy tym oddychają. „Tylko skąd w naszym domu pies?" – zapytałam się w myślach. Nie dumałam jednak nad tym zbyt długo, gdyż coraz głośniejsze dźwięki w pewnym momencie po prostu się urwały. Co ciekawe, kiedy to nastąpiło, dłoń Massimo zacisnęła się na mojej ze zdwojoną siłą. Potrzymał mnie tak jeszcze z pół minutki, wzbudzając we mnie cały szereg pozytywnych uczuć, ocierających się o zauroczenie, po czym się ode mnie odkleił, wstał i zaczął krzątać się po pokoju. Odczekałam dwie zdrowaśki, żeby Czarny zdążył się ubrać, a następnie dość teatralnie „obudziłam się". Dosłownie pięć sekund później dało się słyszeć zza drzwi świergot mojej mamy:

365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz