- Proszę pani. – Przez szum w mojej głowie przedarł się czyjś głos. Mężczyzna mówił po angielsku z mocno wyczuwalnym włoskim akcentem.
- Ma na imię Grażyna – odezwała się jakaś kobieta. Ona dla odmiany brzmiała bardzo swojsko. Żet wymawiała tak, jak należy.
- Pani Gra... Grasz... Graz... - zaczął męczyć się właściciel pierwszego głosu. W końcu skapitulował i powtórzył zawołanie sprzed chwili: - Proszę pani, czy słyszy nas pani?
Poczułam lekkie szturchnięcie za ramię i dopiero wtedy zrozumiałam, że mówiono do mnie. W tym samym momencie w tył głowy wlazł mi tak okropny ból, że aż krzyknęłam. Chyba coś o urywaniu jakiejś naci.
- Grażynko! – kobiecy głos przeszedł na polski. – Wyrażaj się.
Uchyliłam powieki i przez mroczki przed oczami spojrzałam na naburmuszoną mamę. Sekundę później jej nadąsana buzia została podmieniona przez zatroskane oblicze młodego Włocha. Rozpoznałam w nim mojego barmana i od razu ćmienie w potylicy jakby zelżało.
- Czy dobrze się pani czuje? – zapytał.
„Jak tak pan na mnie patrzy tymi maślanymi oczami, to nawet bardzo dobrze" – pomyślałam, a następnie już na głos rzuciłam: - Bywało lepiej. – Spróbowałam dźwignąć się na przedramionach, ale ból w głowie znów zapulsował i skończyłam tak, jak zaczęłam, czyli leżąc plackiem na zimnych kafelkach.
- Proszę samej się nie podnosić – Włoch zafrasował się. – Pomogę pani.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już obejmowały mnie jego umięśnione ramiona. I całe szczęście, że trafił mi się taki mięśniak, bo gdyby któreś z wielu biegających tu wkoło włoskich chucherek spróbowało zmierzyć się z moimi sześćdziesięcionaścioma kilogramami, miałabym na sumieniu co najmniej kilka pękniętych żyłek. Tymczasem pan barman wykonał szybki podrzut z rwaniem i już po chwili siedziałam wygodnie na swoim leżaku.
- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się.
- Proszę bardzo, pani Gra... - Zawahał się. - ...pani Graziello.
Och, jak on to pięknie wymyślił! Niezwłocznie zatrzepotałam dla niego rzęsami, ale chyba tego nie dostrzegł, bo na scenę nagle wkroczyła z powrotem moja rodzicielka.
- Mają tu państwo strasznie śliską posadzkę – zwróciła się do Włocha wyniośle. – Moja córeczka mogła się zabić! Tylko zrządzeniem losu nie roztrzaskała sobie swojej pięknej główki.
Spojrzałam na nią z politowaniem i odezwałam się po polsku:
– Mamo, przecież sama wylałam drinka na kafelki.
Barman mnie oczywiście nie zrozumiał i w te pędy zaczął przepraszać nas za całe zło tego świata. Kiedy skończył, wyciągnął z kieszeni mały kartonik i wręczył go matce, mówiąc:
- Proszę. To zaproszenie dla dwóch osób na kolację w hotelowej restauracji dla VIP-ów. Pan dyrektor Torricelli z pewnością ucieszy się, mogąc panie w niej ugościć.
Rodzicielka ledwo hamowała ekscytację. Widziałam, jak świecą jej się oczy i jak walczy ze sobą, żeby nie okazać przy pracowniku hotelu radości płynącej z – jak by na to nie patrzeć – wyżebranego prezentu. W końcu nie wytrzymała i uderzyła w śpiewną nutę:
- Och, jakiż pan milutki! Naprawdę, nie trzeba było. Przecież tak właściwie to nic się nie stało.
Niesamowite, jak w kilka sekund zmieniła swoje zachowanie. Młody barman musiał mieć nas w tym momencie za kompletne idiotki. Chciałam zapaść się pod ziemię.
CZYTASZ
365 dni Grażynki [ZOSTAŁA WYDANA]
HumorTo był zwyczajny wieczór w kinie, dopóki Grażynki nie wciągnął film. Dosłownie. Piękna, młoda Polka podczas wakacji z ukochanym zostaje porwana przez sycylijskiego mafiosa. Tyleż bezwzględny, co przystojny, Massimo daje dziewczynie równo 365 dni na...