Rozdział 34

3.8K 102 211
                                    

Mój wewnętrzny spokój został przerwany przez energiczną muzykę dobiegającą z telefonu, znaczącą, iż ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. Nadal lekko zaspana usiadłam na łóżku, jednocześnie z wciąż zamkniętymi oczami próbowałam sobie przypomnieć, co dokładnie się wczoraj wydarzyło. Okey, są przebłyski pamięci, jak widzę. Rozchorowałam się, potem zasnęłam, a mała Nettie smutna wracała do domu, bo chciała być dłużej. Do tego mama cały czas dawała mi leki, które przynosiły niewielkie efekty. Kiedy już mój ulubiony fragment dzwonka dobiegał końca, zdecydowałam się odebrać telefon, licząc, że to zapewne mama dzwoni, która dziś wyjątkowo musiała wyjść do pracy.

–Tak, mamo, coś zapomniałaś? – rzuciłam zmęczona, jednocześnie z trudem powstrzymując się od ziewania, nawet nie zauważając, że wcale nie rozmawiam z rudowłosą.

–Czyżbyś miała omamy? Mam wezwać lekarza czy egzorcystę? – przywitał mnie ciepły męski głos. Mimo iż wydawał się być znajomy, to jednak i tak musiałam sprawdzić, kto dokładnie dzwoni, bo nie potrafiłam go rozpoznać. W zasadzie mówiąc, wszystko co aktualnie słyszę, miesza mi się... Dźwięki deszczu na dworze, muzyka i odgłosy ze słuchawki smartfona wydają być się tak strasznie połączone, jakby tworzyła je jedna osoba.

O, czyli to Matt dzwoni.

–Lekarz powinien wystarczyć, bo póki co jedynie kwiatki z parapetu się do mnie odzywają. Próbują mi wmówić, że jeszcze ich nie podlałam, a jestem pewna, iż to zrobiłam. Zachowują się zupełnie jak Roxanne, gdy próbuje mi wmówić, że jeszcze nie jadła obiadu. Tak więc, póki co jest dobrze, jak Hitler zacznie coś mówić, to się odezwę.

–Nie trzeba. Wystarczy, że otworzysz drzwi – rzucił, a następnie zakończył połączenie. Wstałam z łóżka, jednak ze względu na to, iż wykonałam ten ruch zbyt gwałtownie, skończyło się to na tym, iż z powrotem w nim wylądowałam. I jak odejść od tego miękkiego materaca, skoro nawet kiedy próbuję, kończy się to fiaskiem? Nie poddawaj się Alice, dasz radę! Ponownie podniosłam się z łóżka (tym razem trochę spokojniej), a następnie udałam się na dół, by otworzyć drzwi, jak się okazało, Evans i Fosterowi.

–Pomoc do spraw zdrowotnych dotarła! Czy aktualnie czegoś potrzebujesz? – spytała Roxanne, jednocześnie wchodząc wraz z Matt'em do domu. Pomoc do spraw zdrowotnych? Znam twoje możliwości. Gdyby tak leczono w szpitalach, nikt by w życiu nie chorował. Wszyscy by się bali.

No dobra, może trochę przesadzam. Leczenie wychodzi jej trochę lepiej niż leczenie w szpitalach publicznych, ale w zasadzie twój odpoczynek polega na ciągłej rozmowie, co cholernie wykańcza podczas choroby. 

No i katuje Cię ilością płynów, posiłków, leków suplementami. Mimo to, trzeba przyznać, że po takich dawkach przyjętych w ciągu jednej doby, organizm chyba to zachowuje na następne pół roku. Później to już nawet strach kichnąć obok niej.

–Sznura – rzuciłam drwiąco. I błagam... pół tonu ciszej.

–A ja tak przypadkiem mam akurat – powiedział Matt, wyciągając przy tym z plecaka kawałek liny, a następnie dając mi ją do dłoni. To już chyba ten moment, w którym powinnam uciekać. Spojrzałam na niego pytająco, z lekkim niepokojem. Boże, oni chcą mnie zabić. – Spokojnie, to tak na wszelki wypadek, gdyby producent jednak nie żartował z agresywnością po spożyciu leku. – Może lepiej, jak uznam, że tego nie słyszałam.

–Dobra, to ja wam zaraz zrobię coś do picia – powiedziałam, ruszając w stronę kuchni, na co oboje zareagowali przecząco, barykadując wejście do kuchni.

–Idziemy do twojego pokoju, położyć się – powiedziała Rox, jednocześnie prowadząc mnie po schodach. Poczułam, jak powoli znowu brakuje mi sił, na wspinanie się po nich, więc opierając się na barierce, powoli próbowałam iść do góry, modląc się, by nie zauważyli, że nie daję rady chwytać powietrza. Po prostu czuję się jak jakiś stary dziadek z astmą. I chyba nawet podobnie brzmię. Nie mam siły.

Little Bit Of Your Heart - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz