Bell
Telefon zaczął dzwonić, kiedy otwierałam drzwi do apartamentu. Jedną ręką wciąż walczyłam z zamkiem, a drugą usiłowałam znaleźć komórkę. Archer. Super. Zdusiłam w sobie chęć dotknięcia „odrzuć". Nie byłam w nastroju na kolejną cholerną wojnę słowną z szefem. Nadal nie mogąc przekręcić klucza, dotknęłam zielonego kółeczka i odebrałam.
– Odmówiłaś ochrony. – Archer nie bawił się w subtelności ani ze swoją żoną, ani z nikim innym.
– Poczekaj – poprosiłam, nadal szarpiąc się z drzwiami. Nic nie szło tak, jak powinno od paru dni! – Cholera.
– Co się stało?
Naparłam na drzwi ramieniem. Może się coś zablokowało? Wyraźnie słyszałam, jak bolce odskoczyły, ale drzwi nadal nie chciały ustąpić. Gdzie ja o tej porze znajdę ślusarza? Poziom wkurwienia rósł nieproporcjonalnie do upływającego czasu. Za chwilę zacznę z wściekłością walić w drzwi pięściami.
– Nie mogę otworzyć drzwi wejściowych do apartamentu – wycedziłam, starając się opanować. To przecież nie była wina Archera, więc czemu miałabym przelewać na niego swój fatalny humor? Miał dosyć własnych zmartwień, nie potrzebował jeszcze emocjonalnych ścieków ode mnie.
– Odejdź od drzwi.
Jego głos był tak stanowczy, że nawet bym nie pomyślała, aby go zignorować. Cofnęłam się o krok i spojrzałam na drzwi podejrzliwie.
– Co jest?
– Nie rozłączaj się. Zaraz do ciebie wrócę.
Słyszałam ciche miauczenie dochodzące z pokoju. Pandora. Jeśli coś jej się stanie... Nie chciałam kończyć tej myśli. Niedawno musiałam pozwolić odejść sensowi mojego istnienia – piętnastoletniemu Lolkowi.
– Olsen i tak jest już w drodze do ciebie – doszły mnie spokojne słowa Archera.
Westchnęłam. A teraz będę mieć nianię! Znów podskoczył mi poziom irytacji.
– Nie widzę potrzeby.
– Ważne, że ja ją widzę.
– Nie stać mnie na ochronę, Archer – argumentowałam, wracając do nierównego starcia z drzwiami.
– Myślę...
– To przestań.
– To może być bomba.
Cofnęłam się o krok. Czy mógł mieć rację? Zmarszczyłam brwi. A może po prostu usiłował mnie nastraszyć, żebym poczekała na Olsena?
– Niezła próba – odparłam i ponownie podeszłam do drzwi
– Posłuchaj...
– Pieprz się i przestań mnie straszyć – przerwałam mu. – Nie mam nic do stracenia.
– Ale ja mam.
– Jaki pech – mruknęłam.
Po raz kolejny spróbowałam swoich sił w starciu z zamkiem. W przypływie złości kopnęłam drzwi z całych sił i zaraz potem zacisnęłam usta, czując ból w placach. Szpilki na platformie nie były obuwiem do zadań specjalnych, ale to i tak lepsze niż goła stopa albo pięść.
– Jestem dość wysoko ubezpieczona, zwróci ci się wszystko z nawiązką.
– Kurwa.
– Patrz, a jednak potrafisz przejść do porządku dziennego nad tym, że nie możesz mnie w tej chwili kontrolować.
CZYTASZ
Dziesięć Milionów Powodów
Lãng mạnWarte 10 milionów kamienie jubilerskie, które moja firma dyskretnie transportowała, zapadły się pod ziemię! Pójdziemy na dno. Jeśli już nie poszliśmy. Żadna firma się po czymś takim nie podniesie. Ten biznes opiera się na reputacji. Miałam dziesię...