Part 30

1.7K 165 102
                                    


Narrator POV

Dźwięk telefonu wdarł się w ciszę biura Antona Arłukowicza. Mężczyzna spojrzał ze zmarszczonym czołem na aparat. Wyświetlony numer należał do jego asystenta. Przycisnął ikonkę z głośnikiem i nadal wpatrując się w laptop, zapytał przeciągle:

– Tak?

– Pani ambasador Carmichael.

To było jedno z tych połączeń, którym nie należało odmawiać.

– Połącz.

– Jest osobiście.

Brwi Antona podjechały do góry. Diania Carmichael pofatygowała się do Moskwy bez żadnego wcześniejszego uprzedzenia. To nie wróżyło niczego dobrego, kiedy amerykański ambasador zjawiał się gdzieś osobiście. Zwłaszcza w randze, gdzie agendę spotkań należało ustalać przynajmniej na sześć tygodni wcześniej.

– Wprowadź.

Odruchowo poprawił ciemną marynarkę opinającą wystający brzuch. Sprawdził guziki i przygładził krawat. Zerknął w jedno z luster po bokach, żeby się upewnić, że prezentuje się nienagannie.

Diania przekroczyła próg biura Antona i do głowy przyszły jej te same skojarzenia, co za pierwszym razem. Całe pomieszczenie było niemal kopią pokoju zwierciadlanego z Wersalu; siedemnaście majestatycznych luster ciągnących się od podłogi ku sufitowi, zwieńczonych półokrągłymi, fikuśnymi złotymi zdobieniami. Dwa ogromne kryształowe żyrandole. Bogactwo i przepych. Brakowało tylko malowideł Le Bruna na suficie.

A w grobie i tak każdy będzie miał tak samo – pomyślała.

Anton natomiast po raz kolejny podziwiał Dianię. Ubrana w nieskazitelnie wyprasowane ciemnozielone spodnium, które podkreślało wąską talię i smukłe biodra. Na nogach mimo minusowej pogodny za oknem miała czarne szpilki na platformie. Włosy spięte w węzeł tuż za uchem i ozdobione pojedynczą szpilką z czarną połyskującą tęczą perłą. „Elegancka" i „dystyngowana" były słowami, które jako jedyne przychodziły mu do głowy. Jedyne, czego brakowało, to zwyczajowego uśmiechu, Diania Carmichael była dzisiaj poważna i wyraźnie zdystansowana.

– Pani ambasador! – zakrzyknął Anton serdecznie, wychodząc się zza biurka. – Jaka miła niespodzianka.

Diania czekała z odpowiedzią, aż uścisnęli sobie dłonie.

– Chciałabym móc powiedzieć to samo, Antonie.

Mężczyzna zmarszczył brwi, ale uprzejmie wskazał kanapę. Nic na razie nie wskazywało, że była to oficjalna wizyta. Czegokolwiek chciała pani ambasador, nie musiało się to odbywać formalnie przy biurku. Byłoby miło mieć dług wdzięczności u kogoś takiego jak ona. Zwłaszcza w tak niepewnych czasach.

– Gdybym wiedział, że mogę pani oczekiwać, rozkazałbym poczynić przygotowania. Moglibyśmy zjeść razem lunch.

Diania usiadła sztywno niemal na samej krawędzi.

– Jestem tutaj stricte biznesowo.

– Rozumiem – przyznał, ale nie miał bladego pojęcia, o co chodzi.

Diania skierowała na niego czujne oczy. Anton zmarszczył brwi.

– Naprawdę? Zdaje się, że masz poważny problem w swoim otoczeniu, Antonie. I nie mówię tutaj o sytuacji, kwestii czy sprawie, jak mogłabym to ująć łagodniej w moim języku, ale o problemie.

Wpatrywał się w nią, usiłując udawać spokój, kiedy w głowie przetwarzał setki powodów na minutę. Czy zadziało się coś, o czym jeszcze nie miał pojęcia?

Dziesięć Milionów PowodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz